Magda Umer, Andrzej Nardelli
Dąb
Bolesław Leśmian
Zaszumiało, zawrzało, a to właśnie z dąbrowy
Wbiegł na chóry kościelne krzepki upiór dębowy
I poburzył organy rąk swych zmorą nie zmorą,
Jakby naraz go było wespół z gędźbą kilkoro.
Rozwiewała się, trzeszcząc gałęzista czupryna,
I szerzyła się w oczach niewiadoma kraina,
A on piersi wszem dudom nastawił po rycersku,
A w organy od ściany uderzał po siekiersku!
Grajże, graju, graj
Dopomóż ci Maj,
Dopomóż ci miech, duda
I wszelaka ułuda!
Bił prawicą na lewo, a lewicą za prawo,
Pokrzyżował ryk z jękiem, a lamenty ze wrzawą,
Aż z tej dudy - marudy dobył dłonią sękatą
Pieśń od wnętrza zieloną, a po brzegach kwiaciatą.
Wyszli święci z obrazów, bo już mają we zwyku,
Że się garną śmierciami do śpiewnego okrzyku.
I Bóg przybył skądinąd, niebywały w tej porze,
Niebywały, lecz cały zasłuchany! O, Boże!
Grajże, graju…
Grał ci drzewne obłędy, sen umarłej zieleni,
Rozpacz liści, porwanych wirem zimnych strumieni,
I grał marsze żałobne muchomorów, co kroczą
Jedną nogą donikąd, kiedy zgon swój zaoczą.
I grał o tym, jak mszary jeno milczą,
Jak śmierć leśna śpi na wznak pod jagodą, pod wilczą,
I jak rosa beż oczu swymi łzami się nęka,
I jak drzewo pod ziemią w nagły żal się rozklęka!
Grajże, graju, graj…
A gdy śpiew mu uderzył durem leśnym do głowy,
Grał wszystkimi jarami wszystkie naraz parowy!
Aż ten ołtarz zlękniony, gdzie wyzłota się święci,
Chciał już runąć na ziemię, lecz potłumił swe chęci.
A on wpodłuż organy, stare miażdżąc im koście,
Porozpędzał swe dłonie, jak te nogi po moście,
I rozwiawszy tłum dźwięków po pieśniowym rozłogu,
Wygrzmiał z miechów to wszystko, co las myśli o Bogu!
Grajże, graju, graj…
Między Bogiem a grajem znikła inszość i przedział,
Skoro Bóg się o sobie snów dębowych dowiedział.
"Odkąd żyje na świecie, a wszak jestem wieczysty,
Nigdym dotąd nie słyszał takiego organisty!"
Grajek znawstwu bożemu na pamiątkę i chwałę
Porozbujał pieśń górą w dwa ruczaje niestałe,
Rozmurawił ją dołem, aż się kościół zielenił,
A cienistym przyśpiewem twarz słuchacza ocienił!
Grajże, graju, graj…
I Bóg słuchał wzruszony, słuchał duszą bezkreśną,
A w tej duszy mu było ruczajno i leśno,
I coś jeszcze miarkował i coś dumał na stronie
I biegł żywcem do grajka i wyciągał swe dłonie!
Święci, wiedząc, co czynią, w nagłej cudom podzięce
Poklękali radośnie wziąwszy siebie z ręce,
Bo od kiedy świat światem, a śmierć jego obrębem,
Po raz pierwszy Bóg płacząc obejmował się z dębem!
Grajże, graju, graj…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz