Jonasz Kofta - Pacjent
Diagnozę razem ustalmy
Uciekam w krainę cudów
Byłem po prostu zbyt normalny
To z nudów, zwyczajnie, z nudów
Która godzina?
Nie mam zegarka
Którego dzisiaj?
To nic nie znaczy
W rzeczywistości jak w płocie – szparka
Przez którą wszystko widzę inaczej
Jak mam na imię
I na nazwisko?
W tej chwili nie mam
Ot i wszystko
Pan pyta
Skąd ta amnezja
I błogi uśmiech na twarzy?
Zgasiłem jaźń, włączyłem poezję
Trzeba się tylko odważyć
Wszystko przepływa obok
Zamykam oczy, świat znika
Nie muszę wreszcie być sobą
Potrafię wreszcie być nikim
Czy chciałbym wyryć swoje imię
Na gładkich lustrach wód leniwych
W przejrzystym, głębinowym zimnie
Nieczuły istnieć i szczęśliwy
Szczęśliwy, bo płynący wiecznie
Szczęśliwy, bo bez granic
Od źródła aż do ujścia przestrzeń
Objęty czasu ramionami
Nie dla mnie kryształowa trumna
Życia od siebie nie oddzielę
Bym w jasne słońce patrzeć umiał
Okiem rozwartym jak topielec
Ja jestem ciekaw swojej śmierci
I jednym tylko się trwożę
Gdy serce pęknie mi na ćwierci
Już wiersza o tym nie ułożę
Na gładkich lustrach wód leniwych
W przejrzystym, głębinowym zimnie
Nieczuły istnieć i szczęśliwy
Szczęśliwy, bo płynący wiecznie
Szczęśliwy, bo bez granic
Od źródła aż do ujścia przestrzeń
Objęty czasu ramionami
Nie dla mnie kryształowa trumna
Życia od siebie nie oddzielę
Bym w jasne słońce patrzeć umiał
Okiem rozwartym jak topielec
Ja jestem ciekaw swojej śmierci
I jednym tylko się trwożę
Gdy serce pęknie mi na ćwierci
Już wiersza o tym nie ułożę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz