Fot. Jacek Urbaniak |
W małych miastach
W małych miastach nie ma drogowskazów,
lecz jest pewne, jak przy orle reszka,
że nie zmyli drogi ani razu,
kto w tych miastach od pokoleń mieszka.
Jak przystanie się, Szanowny Panie,
na ryneczku cichym i kaprawym,
to się wie, którędy do Warszawy,
i się wie, którędy do Nieszawy.
Ale czasami mamy tu kino,
przybywa facet piękną maszyną
i przepytuje nas głosem łzawym:
„Jak do Warszawy? Jak do Nieszawy?”.
I widząc nasze gęby obśmiane,
jęczy: „Tam nie jest nic napisane!
Co za fatalne oznakowanie!
Jak się odnaleźć w tym bałaganie?!”.
Na co mówimy mu słowa te:
„A po co pisać, jak każdy wie?”.
Rozmawiamy o tym dni i lata,
niosąc piwko pod żelazny trzepak,
facet niby jest z wielkiego świata,
a bez naszych rad by całkiem przepadł.
Potem się w wideo pogapimy,
jak buc buca zarżnął po troszeczku,
zaprawimy, czkniemy, przekąsimy
i na fleku siądziem na ryneczku.
Bo na ryneczku miewamy kino,
znów ktoś przyjedzie piękną maszyną
i będzie pytać nas głosem łzawym:
„Jak do Warszawy? Jak do Nieszawy?”.
Czasem mu drogę pokażą chłopcy,
lecz generalnie nie lubią obcych,
bo oni to są gieroje, franty,
a obcy to są głupie palanty,
co wciąż o drogę pytają się.
A po co pytać, jak każdy wie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz