Jan Kobuszewski
Straszna ballada wielkanocna
o zatopionej szynce
Konstanty Ildefons Gałczyński
Stoi facet na moście
z szynką pięciokilową,
o balustradę oparł się
i smutno kiwa głową,
jesień idzie i zima,
a facet szynkę trzyma.
Ech, facecie, facecie,
ty przed nami nie udasz,
na nic tu eciepecie,
jesteś guślarz lub dudarz,
znamy twe gry zabójcze,
ty romantyczny ojcze!
Bo patrzcie: Nasz obiektyw
scenę notuje taką:
ten most, woda, sztachety
i ta szynka pod pachą,
szynka, prezent od teścia,
pięć kilo i dwadzieścia.
Nagle, rany koguta!
Ach, co ty robisz, co ty?
Guślarz w żółtych półbutach
szynkę wrzuca do wody,
nawet rybitwy kwilą:
szynka przeszło pięć kilo.
Cóż za głupi patałach
tych przysłów tworzy kosze!
U rzeźnika wisiała,
a zatonęła, proszę;
zatonęła, po krzyku.
Guślarz stoi i płacze.
A księżyc na młodziku
i puchają puchacze;
no bo ktoś musi puchać.
A z szynką co? Na denko
poszła rzeczki wspomnianej,
prawie serce jej pękło
od tej nagłej przemiany:
cztery raki i muszla,
ach, ten przeklęty guślarz!
Nie można żyć na fuksa
lari fari lakuksa.
I teraz, nocą, zawsze,
kiedy wietrzyk dmie w puzon,
szynka wypływa na brzeg
i śpiewa jak Caruso:
"Jestem taka samotna
i mokra, proszę pań!
Ach, ać moja podwodna,
ach! dziańdzia moja glań*".
Lecz każdy się naśm-i-wa
z tych szynki łez, a wicher
na pełnię noc nagrywa
jakby na gramopłytę.
Co do mnie, ani w ząb
nie pojmuję tej kpiny,
że: guślarz, wody głąb
i pięć kilo wędliny.
Dla mnie szynka to doping,
myślę o niej z oskomą,
a ten, czemu utopił,
do dzisiaj nie wiadomo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz