Józef Waczków
Dzień w dzień wznosiłem zamek nadziei. Ufnie wznosiłem.
Zimne kamienie zewsząd znosiłem. Glinę miesiłem.
I nie prosiłem świata o wsparcie,
bo jak świat światem
gorzej nadzieję stracić niż siłę.
Czas płynął. Pory roku się zmieniały.
Kamienie palił mróz. Paliło słońce.
Sfruwały białe sroki — w nos mi rechotały.
Na nic mi były białe sroki rechocące.
Leśną czerwonopiórą ptaszynę wycinam w drewnie.
Jakże mi bliska ta bezimienna ptaszyna.
„Życie jest krótkie.
Nie zdążysz, kpie" — kpi dziewczyna i pewnie
rzuci mnie z tym uśmiechem, a ja, ja ciągle wycinam.
Ja, uwieńczony przez wszystkie
festyny, turnieje, boje,
buduję zamek, buduję...
Pancerz twardnieje na mnie...
Wszystkie fujarki leśne, organki, wszystkie oboje,
zamiast mnie płaczcie,
płaczcie, płaczcie niepowstrzymanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz