Zawsze byłem po stronie... - Aleksander Wertyński

Aleksander Wertyński
*** (Я всегда был за тех...)
*** (Zawsze byłem po stronie...)

Tadeusz Lubelski

Zawsze byłem po stronie przegranych i słabych,
Zawsze byłem dla tych, którym w życiu źle szło.
Moja sztuka — jak mróz — próbowała przerabiać
Nawet zwykłe kałuże w kryształy i szkło!

Uwielbiałem i zawsze uwielbiam ten biedny,
Niestabilny i kruchy, stygnący już świat,
I magiczną harmonię przestrzeni śródgwiezdnych,
I o zmierzchu błękitnym — altanę i sad.

Rębacz, co kopie kredę, więc trwa przy łopacie,
Lub kominiarz, co w sadzy twarz swoją zwykł kryć,
Żyłem wciąż dawnym życiem zmyślonych postaci,
Tylko własnym swym życiem nie było jak żyć.

Lekkomyślnie zmieniając kostiumy i maski,
W cudzych losach trwoniłem osobny swój los.
Może choć od aniołów doczekam się łaski,
Że uniosą mą duszę, gdy wezwie mnie Głos!

Kijów - tkliwa ojczyzna - Aleksander Wertyński

Aleksander Wertyński
Киев родина нежная
Kijów - tkliwa ojczyzna

Tadeusz Lubelski

Kijowie — ojczyzno tkliwa,
Błysku ze snów i wspomnień,
Młodości moja burzliwa,
Wreszcie wróciłaś do mnie!

Twe ulice całować bym gotów,
Do twych placów przytulać głowę.
Przygarbiłem się od odlotu,
Już się lat doliczyć nie mogę.

A kasztany twe niedosiężne,
Ogromne Wiosny lichtarze —
Znowu kwitną, gęste, potężne,
Strzegą moich dziecinnych marzeń.

Tak się włóczę po mieście rodzinnym,
Jak po cmentarzu przeszłości;
Przy mnie rosły te wszystkie rośliny,
Każdy kamień gdzieś tkwi w świadomości.

Tutaj w głębi ulicy stal rożen,
A tam lody się kupowało...

Pożałuj mnie Panie Boże,
Moja świeca dogasa pomału...

Ojczyzna - Aleksander Wertyński

Aleksander Wertyński - Отчизна
Ojczyzna

Tadeusz Lubelski

„Prorocze! wstań! i źrzyj! i twórz!
Niech wola ma się w tobie zbudzi!
I na obszarach ziem i mórz
Przepalaj słowem serca ludzi."
Aleksander Puszkin Prorok, przeł. J. Tuwim

Przez całe życie los mną poniewierał,
Zdawałoby się, że ulegnę już...
Lecz do mnie wciąż wewnętrzny glos dociera:
Przepalaj słowem serca! Wstań i twórz!

I wstaję. Przez zmarznięty kraj wędruję;
Choć wicher dmie — próbuję prosto stać...
A tworząc — serca ludzi usiłuję
Już nie „przepalać", lecz przynajmniej grzać.

Lecz zamieć trop mój zasypuje wcześniej,
Mój zamek z marzeń obracając w gruz.
I nie doszedłszy celu giną pieśni,
Jak ptaki, które w locie skosił mróz.

O Rosjo moja, kraju mój rodzony!
Czy już sądzone mi po wieki wiek
Opadać z sił w twych polach nieskończonych,
Rzucając niepotrzebne ziarno w śnieg?

Cóż, przyjmij ten mój skromny dar, Ojczyzno!
Wiem przecież dobrze, choć mi nieraz żal,
Że wszystko to, w martenach komunizmu,
Przetopi święty ogień w czystą stal.

Miasteczko dzieci - Aleksander Wertyński

Aleksander Wertyński - Детский городок
Miasteczko dzieci

Tadeusz Lubelski

Wznosiły dzieci miasto nowe
Z błękitnych głazów z głębi mórz,
Dopalał się nad nimi zmierzch liliowy
I słowik w lesie milknął już.

I pierwszy rzekł: my rów tu wykopiemy,
By nikt obcy nie szkodził nam!
I tylko dla tych domy zbudujemy,
Co zostali bez tat i mam!

A drugi na to: nas jest mnóstwo, mili!
Cóż jedno miasto - dla takich mas!
A gdybyśmy tak Boga poprosili,
By do siebie przygarnął nas!

Od słońca - ognisko rozpalimy nad niebem,
Księżyc schowamy pod koc,
A Wielką Niedźwiedzicę - czarnym chlebem
Karmić będziemy co noc!

Tam są anioły! Niby ludzie, a ptaki -
Może latać nauczą nas?!
Tylko modlić się trzeba, tam zwyczaj jest taki...
A skąd na zabawę wziąć czas?

To trzeci powiedział. I dodał przestrogę:
Tych aniołów trzeba się strzec,
Już raz mi kiedyś urwały nogę -
Jak bombami zaczęły siec!...

Zapadła cisza. Słowik ją pojął,
Bo zakrztusił się nagle od łez...
A fale pianą obmyły swoją
Miasteczko dzieci, które gdzieś jest.

Przeorysza - Aleksander Wertyński

Aleksander Wertyński
Игуменья
Przeorysza

Tadeusz Lubelski

W ciemnej, pustej wnęce - krucha przeorysza,
Wątła, mała pani modli się bez słów...
W tej sklepionej cerkwi wcale nie jest wyższa,
W habit przyodziana, w czerń od stóp do głów...

Płaczą cienkie świece, dźwięczy śpiew zakonnic,
W prawej ręce kostur - to żałoby znak...
Dość ma Pani świata, nie chce słyszeć o nim,
Ale przecież pamięć żyje wciąż i trwa...

Gdy słuchanie chóru wreszcie Panią nuży
I gdy na modlitwę też brakuje sił,
Nieodmiennie zwraca Pani wzrok ku górze,
Tam, gdzie młody święty w złotej zbroi lśni.

Jakiż był podobny! Tyle, że był wyższy...
Nie opuszczał Pani, śmiejąc się, na krok!
Wspiera się o kostur głowa przeoryszy,
W ciemnej, pustej wnęce - słychać cichy szloch...

Pożegnanie - Aleksander Wertynski

Stanislav Fomenok
Aleksander Wertyński - Прощание
Pożegnanie

Tadeusz Lubelski

Choć jestem czuły wobec wspomnień,
Przenikać przyszłość też nie grzech,
Więc myślę często, komu po mnie
Przypadnie Pani dźwięczny śmiech.

I serce, tak wciąż wygłodniałe,
I uniesień subtelny smak,
I to, co tak uwielbiałem –
Pani ciała różany krzak.

I dzikie fantazje rozliczne
(Zawsze było Ją na nie stać),
I Pani usta ironiczne,
Umiejące się z siebie śmiać.

I Pani wyznania „najszczersze".
I wzrok pytający „to żart?",
I moje listy, i moje wiersze -
Ich zbiór jest jeszcze coś wart!

I kto będzie moim następcą?
„Faworyt" wygra czy „fuks"?
Poeta o czułym sercu
Czy „gigolo de luxe"?

A o świcie, włożywszy gardenię
Do lodu a lufę do ust,
Czy znajdzie ten wróg mój natchnienie,
Żeby nacisnąć spust?

Bowiem kwiatów nie wolno zrywać.
Ptak odfrunie, i co chcesz - rób!
Bo nie wolno miłości wstrzymywać,
Upadłszy jej do stóp!

Córeczki - Aleksander Wertyński

Aleksander Wertyński
Доченьки
Córeczki

Tadeusz Lubelski

Aniołeczki się u mnie zjawiły,
W biały dzień zdecydował tak los.
Wszystko, z czego przez lata tak kpiłem,
Nagle teraz zachwyca mnie wprost!

Żyłem mocno, wesoło — przyznaję,
Ale dziś żona rządzić już chce,
I o sąd wcale mnie nie pytając
Urodziła córeczki mi dwie.


Byłem przeciw.
Bo jak to, pieluszki...
Po cóż życie utrudniać aż tak?
Ale wlazły do serca dziewuszki,
Jak kot, który do łóżka się wkradł!

Odtąd nowy sens ma każda chwila,
Teraz wiję swe gniazdo jak ptak,
I gdy nad ich kołyską się schylam,
Sam do siebie co dnia śpiewam tak:

Córki, córeczki me,
Córcie moje dwie!
Gdzież odnajdę noce swe,
I słowiki gdzie?

Będzie światło rosyjskie i słońce
W całym życiu córeczek mych dwu,
No i, co najważniejsze jest w końcu...,
Będą miały Ojczyznę swą tu!

Na choince powiesi się bańki,
I zabawek nie braknie im też...
Najwspanialsze wynajmę im niańki,
Choćbym Rosję miał przejść wzdłuż i wszerz!

Żeby pieśni im stare śpiewały,
Żeby bajki im plotły przed snem,
Żeby cicho im lata szumiały,
By dzieciństwa smak rósł z każdym dniem!

Ja, cóż, zbliżam się już do starości,
Ale duch jeszcze młody, jak ich!
Będę starał się Boga uprosić,
By przedłużyć chciał grzeszne me dni!

Róść zaczną córki me,
Córcie moje dwie...
I odnajdą noce, dnie,
I słowiki swe!

Potem zamkną oczy mi
Córcie moje dwie...
I ten sam na grobie mym
Słowik zjawi się!

Twoja miłość - Aleksander Wertyński

Aleksander Wertyński - Твоя любовь
Twoja miłość

Tadeusz Lubelski

Gdybyś rzeczywiście mnie kochała,
Nie rzuciłabyś tak nierozumnie
Ani tego, co mi sama dałaś,
Ani tego, co znalazłaś u mnie.

Gdybyś mnie choć trochę żałowała,
Wtedy byś tę strunę delikatną
Która czasem w Twoich łzach dźwięczała,
Z wielką ostrożnością napinała
I tak łatwo byś jej nie zerwała.
A tak, popatrz, miłość poszła na dno.

Gdybyś była trochę bardziej czuła,
Gdybyś miała w sobie łut prostoty,
Pewnie byś wszystkiego nie zepsuła,
Bo byś coś pojęła z mej istoty.

Ale pożar łatwo ugaszony.
Zapach dymu z wiatrem wnet uleci.
Twoje imię, jeszcze dziś tak czczone,
Także prędko zatrze się w pamięci.

Jakoś żyję. Mogę żyć bez wiary,
Tylko dla poezji, mówię szczerze.
W moich oczach, bezpowrotnie szarych,
Nikt najmniejszej zmiany nie dostrzeże.

Zbawienie - Aleksander Wertyński

Aleksander Wertyński - Спасение
Żonie Lidii Wertyńskiej

Zbawienie

Tadeusz Lubelski

Ona dla mnie jest jak ikonka:
Już na zawsze, przepadło.
Podobna jest do orlątka,
Które z gniazda wypadło.

Do orlątka młodego,
Kiedy się zrywa ze skały;
A jej głosu dźwięcznego
Kiedyś już we śnie słuchałem.

I spogląda jak ptak, podobnie,
Kiedy na gór wierzchołku
Błyskawic zielone ognie
Zdwajają mu siłę wzroku.

Do klatki się takich nie wtrąca,
Więc rzekłem jej: „Wylatuj!
Krew Twoich przodków gorąca
Pomoże ci oprzeć się światu."

Ale ona spokojnie wkroczyła
Do mojego życia pustego
I mej duszy księgę zawiłą
Przeczytała do końca samego.

Ani słowem nie przemówiła,
Spojrzała tylko surowo,
A mnie nagle miłość przeszyła,
Jakby wbite znienacka żądło.

I w pieśniach moich niegodnych
Długo śpiewałem jej o tym,
Jak wiele kwiatów cudownych
Zwiędło w mym sercu dotąd.

Jak w krajach dalekich, co dnia,
Daremnie do serc stukałem,
Jak w drodze mamiły mnie ognie
Fałszywe i krótkotrwałe.

A ona długo milczała.
Nie rozgrzeszyła łatwo.
Ale serce już we mnie wołało:
„Tym razem stanie się światło!"

Zrozumiałem. Za niepowodzenia,
Za męki, za krzywoprzysięstwa,
Jak białego ptaka Zbawienia
Sam Pan Bóg mi ją zesłał

Sezonowi muzykanci - Aleksander Wertyński

Harold Braul
Aleksander Wertyński - Музыканты лета
Sezonowi muzykanci

Tadeusz Lubelski

Świat rozstaje się z umarłym latem...
Cisza służy do mszy żałobnej.
Wdowa - jesień składa wieńce i kwiaty
Na każdej mogile - klombie.

Także knieja ucichła, oczywiście,
W złotych gąszczach już jest po koncercie.
Na tournee się rozjeżdżają artyści,
Wieczni piewcy miłości i śmierci.

Odlatują żurawie do Egiptu,
A jaskółki znów na Honolulu,
Zaś rudziki odfrunęły jeszcze w lipcu,
By dać serię koncertów w Kabulu.

A słowiki się szykują do Sorrento,
Tam rozwiną swoje fioritury,
Zreperują chore instrumenty
I przerobią z maestro partytury.

Sam Stworzyciel przydziela angaże
Lekkomyślnym sezonowym muzykantom,
Zabłąkanym zawsze drogę wskaże,
Zapobiega protekcjom i kantom.

Tylko ja zostanę na peronie,
By pomachać im ręką omdlałą.
Trzeba było mi wcześniej przypomnieć!
Ja bym z wami..., i duszą i ciałem...

Po cóż zresztą mi ciało tutaj,
W tym słonecznym martwym grajdole...
A i dusza, samotnością zatruta,
Z każdym dniem pustoszeje powoli.

Nipotrzebny list - Aleksander Wertyński

Aleksander Wertyński
Ненужное письмо - Niepotrzebny list
https://drive.google.com/open?id=0B7fLbPFkiXkdYzc1ZGtyaEJLN1k
Tadeusz Lubelski

Niechże Pani przyjeżdża. I precz z obawami!
Od miłości odpocząć obojgu nam trzeba.
Tak już jest, przyjaciółko: żadnymi słowami,
Ani łzami jej nigdy przywrócić się nie da.

Dużo śmiechu nas czeka, pływania i plaży.
Nie obejdzie się pewnie bez morskiej podróży.
O zachodzie, gdy niebo do krwi się rozżarzy,
Pogrążymy się w jakiejś poważnej lekturze.

Trochę krabów i langust przy brzegu złapiemy,
Oswoimy też żółwia na głazach gorących,
Za to miłość nam na nic - więc ją pogrzebiemy
W zeszłorocznym listowiu, pod lasem na łące.

Gdy zasrebrzy się księżyc na nieba obszarze
O gdy morze liliowe za rewę odpłynie,
Niby białe ptaszysko się Pani ukaże
Senny jacht admiralski na żółtej pustyni.

Nocą słuchać będziemy, jak płaczą puzony
W rozrywkowej orkiestrze wielkiego kasyna...
Pić będziemy za smutek ust Pani znużonych,
Aż na koniec, nad ranem, zabraknie nam wina.

No a miłość... Nie warto jej drażnić słowami...
Z wygaśnięciem płomienia pogodzić się trzeba.
Tak już jest, przyjaciółko: żadnymi wierszami,
Ani snami miłości przywrócić się nie da!

Dancing-girl - Aleksander Wertyński

Vyacheslav Khabirov
Irina Boguszewskaja - Дансинг-гёрл
Aleksander Wertyński
https://drive.google.com/open?id=0B7fLbPFkiXkdT1NLSl9EUkVPanM
Tadeusz Lubelski
Dancing-girl

I
To jest sen. Majaczenie. To śni się...
To narkotyk przeszłości odurza.
Ptak Młodości się zjawia o świcie,
By na powrót rozpłynąć się w chmurze.

Oto cerkiew. Gimnazjum. Sobota.
Tak wiosennie, tak dźwięcznie chór śpiewa...
Pani jest zakochana i oto
Pani serce się kogoś spodziewa.

I gdy lampki, już po nabożeństwie,
Właśnie gasi ktoś ręką zmęczoną,
Spod wysokich żelaznych drzwi cerkwi
Tylko on odprowadza do domu.

Już sam zapach powietrza porywa
I gorąco do głowy uderza.
O, jak słodko swe usta wstydliwe
Pocałunkom niewprawnym powierzać!

Potem ogród; wymknąwszy się matce,
Przez werandę nagrzaną od słońca,
Dziko huśtać się z nim na huśtawce,
Tak bez końca, bez końca, bez końca...

To jest sen. Majaczenie... To śni się...
To oszustwo młodości odurza.
Najpiękniejsza jest w tym życiorysie
Pierwsza strona, gdy los się wynurza.

II
Dni mijają wciąż szybciej, z rozpędu...
Oto w knajpach, wraz z cudzoziemcami,
Całe noce, już piąty rok z rzędu,
Pani tańczy swój fokstrot pijany.

Wciąż te ręce zachłanne, łakome
I wciąż usta wzgardliwe, szydercze...
Wstrętne dźwięki, przez grajków miażdżone,
Wydostają się z trąb, jak złe węże.

Swoje serce do bębna im wtłoczyć!
Niech je fokstrot obłędny rozszarpie!...
Potem wreszcie wygarnąć im w oczy,
Napluć w pyski obleśnie otwarte!

I gdy wrzask z każdej strony napiera,
Pani — z martwym spojrzeniem, milcząca,
Dziko huśta się w rytmie partnera,
Tak bez końca, bez końca, bez końca...
To jest sen. Majaczenie. To śni się,
To okrutne oszustwo oburza.
Ktoś podmienił plik stron w życiorysie,
Oryginał pozostał gdzieś w górze...

Szanghaj - Aleksander Wertyński

Aleksander Wertyński - Шанхай
Szanghaj

Tadeusz Lubelski

Rozłożony nad rzeką mdłożółtą, półsenną,
Wielki ul pełen trutni, termitów i pszczół.
Widzę los tego miasta. Przez maskę kamienną
Czytam w nim, jak w pniu drzewa przeciętym na pół.

To jest kolos rodyjski, co ustać nie może,
To wśród błot i moczarów uwięziony jest dzik.
Słusznie sąd Wielkich Lamów przekleństwem obłożył
Jego bogów fałszywych blask gorzki i blichtr.

Ale zamknie się wnet krąg fatalny odpłaty,
Zwyciężeni zwycięzcom urządzą swój sąd.
Nie od dziś wywrzaskuje to tłum trędowatych,
Co u stóp miasta wznosi gnijący las rąk.

Autobusy tupoczą, rechoczą tramwaje,
Ambulanse zawodzą — przechytrzyć chcą śmierć...
Nocą latarń kolumna żar świateł rozdaje,
A w przewodach wciąż jęczy i łka chińska miedź.

Wiecznie pędzą roboty — piechotą, rikszami,
Niewolnika niewolnik gdzieś wlecze bez tchu.
W porcie dźwigi-mamuty machają trąbami,
Napełniając flakami okrętów swój brzuch.

A wytworne lokale — jak dumne kościoły,
Każdy kucharz — jak biskup, jak Biblia — menu...
Bezcieleśnie sunące kelnerki — anioły,
W lekkie stroje ubrane, z muślinu jak z mgły.

Nieskalane dziewczyny — przez diabła poczęte
Przyciskają do mężczyzn wyschnięty swój biust...
Obracają się, wiją się, tańcem przejęte,
Wciąż z wyrazem rozkoszy przywartym do ust.

Za to lud, napinając muskuły z wysiłkiem,
Wiecznie dźwiga i dźwiga swą porcję stu ton...
Jakże wszystko to dla mnie znajome — rosyjskie,
Niby już zapomniane, powraca z mych stron.

Kajdaniarzy eskorta brutalnie potrąca.
Ciągną statek burłacy, wlokąc liny pod prąd...
Słońce wszędzie tak samo złośliwe, piekące
I ta sama pieśń bólu — i stamtąd, i stąd!

Wiem już. Będzie zmieciony ten gród neonowy,
Płomień gniewu wypali dom, drzewo i rzecz.
Sąd narodu uczciwy, sąd salomonowy
Ponad łbem tego miasta zawisa jak miecz!

Good bye - Aleksander Wertyński

Aleksander Wertyński - Гуд бай!
Марлен
Вас не трудно полюбить...
https://drive.google.com/open?id=0B7fLbPFkiXkdaGswSk5NMFZ2QVU
Good bye
(Piosenka hollywoodzka)

Tadeusz Lubelski

Marlenie Dietrich

Kochać Panią łatwa rzecz,
Trzeba dumę przegnać precz,
Coraz niżej spuszczać nos
I nie skarżyć się na los.

Wręczać co dzień bukiet róż,
Twierdzić, że „harmonia dusz",
Żadnych żalów, żadnych scen,
Wzdychać i mieć mocny sen.

Bez ustanku Panią czcić,
W kinie — zachwyconym być,
Oglądając — nigdy dość! —
Jak całuje Panią ktoś...
Piękny amant, w to mu graj!
Good bye!

Wykupywać cały kiosk,
Po czym zdjęć wycinać stos
I recenzji spory plik
Uczyć się na pamięć w mig!

Niechęć do papugi — kryć,
Dla pań z filmu grzecznym być,
Czyścić raz na dzień bijou
I na spacer wlec Źużu.

Śpiewać Pani coś do snu,
Pieszcząc — ściągać jej dessous,
Ale potem umiar znać...
„Jutro zdjęcia, pora spać!"
I zapewniać, że to raj:
Good bye!

A gdy Pani party ma —
Czy mam wtedy iść i ja?
Udać, że już nie ma mnie,
Czy migreną wykpić się?
Tak stopniowo, z dnia na dzień,
Chować się wciąż głębiej w cień...

Oczekując całą noc
Nie spać, kryjąc się pod koc...
Lecz się telefonów strzec...
„Gdzie? — Nie twoja sprawa, wiedz!"

Rankiem, gdy już Pani jest,
Zdobyć się na czuły gest,
Wiedzieć, że jest Pani zła
I uciszać tylko psa:
„Też, Źużu, miłego graj!
Good bye!"

Tak przeżywszy lata trzy,
Swego pozbyć się esprit,
Zblaknąć i zestarzeć się,
Na przyjaźni kończąc? Nie!

Żeby potem jakiś drań,
Pierwszy lepszy łowca pań,
W moją rolę płynnie wszedł,
Mnie przypominając wnet?

Nie. Już lepiej, póki czas,
Kula, sztylet albo gaz...
Giń, miłości, spokój daj!
Good bye!

O nas i o Ojczyźnie - Aleksander Wertyński

Aleksander Wertyński
О нас и о Родине

O nas i o Ojczyźnie

Tadeusz Lubelski

Przepływamy oceany,
Przemierzamy w poprzek lądy,
Wlokąc z sobą wszędzie znany
Nasz rosyjski wór tęsknoty.

Lecz niestety na obczyźnie,
W tej powodzi zrozumienia,
Rany nam się nie zabliźnią
I nie będzie ukojenia.

I już czas zdać sobie sprawę,
Że daremne te podróże;
Nie ma co udawać nawet,
Ani się uśmiechać dłużej.

Pora wreszcie przystopować,
Urojenia swe porzucić
I pogodzić się bez słowa,
Że co było – nie powróci.

Czas zrozumieć, trudna rada,
Że to matka, choć zdradliwa...
I doprawdy nie wypada
Wciąż przy obcych ją wyzywać.

Ona wie, co rodzić znaczy,
Po kwitnieniu – owocuje…
W końcu wszystkim nam przebaczy
I jak matka pożałuje!...

Aktorce - Aleksander Wertyński

Aleksander Wertyński - Актрисе
Aktorce

Tadeusz Lubelski

Annie Sten

Pani jest tym zgubionym chłopczykiem ze stron Andersena,
Co w lodowcach złej śnieżnej królowej zamrozić się dał.
Pani serce młodziutkie wciąż nie wie, co żar uniesienia,
Obrócone w kawałek granitu, w najtwardszą ze skał.

Ale śniły się Pani pieszczoty? Coś kłuło się w maju?
I raz Pani słyszała w kościele, jak Bach czysto brzmi?
No i czym jest ta „Miłość", o której tak ludzie gadają?
Za cóż zresztą ich kochać, tych głupców perfidnych bez czci?

Pani dotąd nie znała miłości? Lecz miłość — to zwykły brak siły,
Przecież zdaje się Pani na łaskę człowieka, co zdradza co krok.
To przez miłość aniołom się skrzydła jak wosk rozpuściły,
I to miłość, rzecz jasna, ze Światła strąciła je w Mrok!

Przyjaciółko jedyna, niewoli się trzeba wystrzegać...
Mało Pani sukcesu — tych cierni wiodących do gwiazd?
Pani dotąd nie znała miłości? Lecz na tym też szczęście polega!
Tak z ekranu uśmiechać się w mrok — do nikogo, nikogo
wśród nas.

Paryżanka - Aleksander Wertyński

Louis Icart
Aleksander Wertyński
Парижанка

Paryżanka

Tadeusz Lubelski

Taille ąuarante, ąuarante deux. Złoty środek — to zawsze wygodnie
Ale waga — cinąuante et trois, ponieważ charakter — cinquante
Cera z reklam „Caillou". Nogi — smukłe, wytworne i modne
I centure „Sens unique". Buty zawsze ze skóry „Serpente".

Spodnie w żadnym wypadku. To głupie, prostackie, wulgarne.
To pogrubia, a przy tym, mon Dieu, znika gdzieś sex appeal.
Kosmetyki „Guerlain". W oczach ogień wystygły już dawno,
Wargi bordo, jak kwiat, kąty w dół; „podniesione" zaś brwi.

Mąż — do kupna na kredyt. Przyjaciel — na droższe pomysły.
Un amant „pour sortir", drugi amant to „ame de ma vie".
Po południu, od piątej do siódmej, namiętność i zmysły.
Potem kłamstwa, tęsknota i gra. Cała reszta — „chichi".

Wozy dwa — do podróży niebieski, a beż na spacery.
Także dwa „chiens de luxe" — na cocktaile w Bois de Boulogne.
Psie menu: raz na rok po bagietce i resztki z deseru;
Litościwy kierowca czasami dorzuca coś doń.

Dwoje wątłych dzieciaków. „Kwiatuszki", „maleństwa kochane",
U mamuni w banlieue. A mamunia prowadzi „bistrot".
Dzieci zacne, to fakt, lubią lody, zabawki i mamę.
Macierzyństwo odmładza. I w ogóle, tak jest comme il faut.

Nie ma na co się skarżyć. To życie jest całkiem możliwe.
Prawda, lata mijają. Lecz wiek? Nic nie wprawi go w ruch.
Śmierć nadejdzie z zepsutym „Prunier", z ostrygami i piwem.
Ciało marne, no cóż... Za to wszak nieśmiertelny jest duch.

Paryż, 1934

Boże Narodzenie - Aleksander Wertyński

Aleksander Wertyński
Рождество

http://www.russian-records.com/embed.php?image_id=39744&autostart=1
Boże Narodzenie

Tadeusz Lubelski

W moim kraju Boże Narodzenie,
Granat nieba, gwiazda, oddalenie;
Obok cerkwi tłoczą się anieli
Nim śnieżyca do snu im pościeli.

Z chóru wilcze wycie się dobywa...
Dobre święto — uśmiech, broda siwa,
Martwy księżyc bladą twarz wykrzywia,
Dumne świerki marzną pośród bieli.

Boże Narodzenie w moim kraju,
Podarunki w koszu już czekają,
Znowu oszałamia blask choinki
I w powietrzu pachną mandarynki.

Święto dzieci, kiedyś — moje święto,
Ktoś najbliższy gładzi ciepłą ręką
Tak jest dobrze, cicho i tak miękko...

Czas cię zabrał, a mnie nie ukoił,
Boże Narodzenie w kraju moim.

Paryż, 1934


Boże Narodzenie w malarstwie rosyjskim









Wrogowi - Aleksander Wertyński


Aleksander Wertyński - Wrogowi

Tadeusz Lubelski


Iwanowi Mozżuchinowi, po kłótni


Pogardzam panem, chłodno i na stale,
Mój biedny cieniu ze zgaszonym wzrokiem.
Przyzwyczajałem się do pana z każdym rokiem.
Diamentem słowa szkło oszlifowałem.

Wydaje mi się, gdy na pana patrzę dłużej,
Że widzę swoją złą karykaturę;
To jakby Szekspir tak głęboko wpadł w chałturę,
Aż zaszarżował się na amen w jakiejś dziurze.

Pan chyba z moich uczniów jest najmniej udany,
I jeśli ze mnie jest buntownik i wichrzyciel,
To z pana tylko — mamy donosiciel,
I nieskuteczny, i nieutalentowany.

Ten sam wciąż z pana „Hamlet w naftalinie",
Niczego pan się od Europy nie nauczył!
W te same dzwony wali pan, aż huczy,
Nie widząc, że z kartonu są jedynie.

Swój płaszcz dziurawy — cały z cudzych ról pan uszył,
I z cudzych myśli nieudolnie podrobionych,
W rosyjskich zresztą garderobach pożyczonych,
A teraz chce się pan nim przed Europą puszyć!

Lecz od nagości płaszcz ten pana nie uchroni,
Nikogo też nie zdoła pan nim oczarować.
A przecież pan nie przestał się przejmować
Tym, co publika snobistyczna myśli o nim.

Zaś byle rólkę opanować najzwyczajniej —
Dla pana zawsze była to za trudna sztuka
I tylko z kartki coś pan nieporadnie dukał,
Błagalnie patrząc na suflera, czyli na mnie.

Lecz dramat już się kończy, i to bez sukcesu.
Widzowie śpieszą się do szatni po kalosze.
A sufler odszedł. Szkoda, bo niezgorszy.
Niech pan pomyśli o nim u swojego kresu.

Obce miasta - Aleksander Wertyński

Aleksander Wertyński
Чужие города - Obce miasta

Tadeusz Lubelski

Przypadkowy tekst mi w ucho wpadł,
Kilka stów, nie znanych już od lat:
Newa i Fontanka, Letni Sad...

Mile, zbędne słowa, wy dziś gdzie?
Tutaj obce miasta wokół mnie...
Obca chmura tu po niebie mknie,
Obca woda w rzece toczy się.

Ani was przegonić, ani skryć...
Dosyć wspominania, trzeba żyć...
Żeby serce tak nie wyło znów,
Jak od przypomnienia innych słów.

Było, przeszło... I nie liczmy strat.
Wszystko przeszło, słowa przewiał wiatr.
Wokół pustka, choć i słońca ślad.

Miłe sercu słowa, gdzie dziś wy?
Tutaj śnią się nocą obce sny,
Obcy ludzie leją obce łzy,
Zawsze tu będziemy obcy — my...

Raisa Błoch  

Ukochana utrata - Aleksander Wertyński

William James Glackens
Aleksander Wertyński
Дорогая пропажа
Ukochana utrata

Tadeusz Lubelski

Najwspanialszej miłości pisany jest kres.
Nagle pęka ta nić, nie poradzisz nic na to.
Nie rozumiem Cię już. Nie wiem sam, co to jest...
Jak zapomnieć Cię mam, ukochana utrato?

Czyjąś wnet będziesz żoną, z kimś będziesz mieć dom,
Doprowadzisz i myśli, i włosy do ładu...
I po naszych płomieniach, co zimne dziś są,
Nie zostanie w pamięci i w sercu — ni śladu.

Będzie odtąd dzień każdy podobny do dnia,
Będą kropla po kropli przeciekać miesiące...
Bez miłości od biedy żyć także się da,
Jeśli pamięć jest niema i serce milczące.

Lecz zupełnie samotna — to zdarzy się raz,
Będzie zmierzch w uprzątniętym i czystym Twym domu —
Znajdziesz w myślach ten numer, zatarty przez czas,
I pobladła podejdziesz wprost do telefonu.

A w słuchawce odpowie nie znany Ci głos:
— Nie znam nawet adresu, to dawne już lata... —
I zapłaczesz: — Jedyny mój! Zadrwił z nas los!
Jak zapomnieć Cię mam, ukochana utrato?

S. Wolin

Aktoreczki - Aleksander Wertyński

Władysław T. Benda
Aleksander Wertyński
Маленькие актрисы
Aktoreczki

Tadeusz Lubelski

Te aktoreczki..., znam je dość dokładnie.
Zawzięte i fałszywe są do cna,
Obłudne w życiu, za to szczere w szatni,
Gdy w każdy wieczór ktoś benefis ma.

Wciąż tęsknią zakochane nieszczęśliwie
We własnych Norach, Juliach... Pełno ról!
Ów przedmiot uczuć tak jest niemożliwy,
Że samo to już wywołuje ból.

Czas płynie. One nie zauważają
Prawdziwych uczuć i prawdziwych słów.
Na konto cudzej sławy umierają
I w cudzej sławie zmartwychwstają znów.

Wiadomo — zmarszczki robią się z zawiści;
Więc bardzo wcześnie starość po nich znać.
Nocami role opłakują wszystkie,
Nie grały ich i już nie będą grać.

Poznaję je po chciwym błysku oczu,
A także po wyraźnym drżeniu rąk.
Rozmowy, które w nieskończoność toczą,
Nie wyjdą nigdy poza rampy krąg.