Księżycowe dziewczyny - Ireneusz Iredyński


Alicja Majewska
Księżycowe dziewczyny

Ireneusz Iredyński

A kiedy księżyc ogromnieje
I nocy wzmaga się muzyka
To chmurka, biała tanecznica
Ku księżycowi się przemyka
Magicznym światłem napojona
Które ma smak słodkiego wina
Spływa na ziemię by tam zostać
Jako dziewczyna

Księżycowe dziewczyny
Łatwo je rozpoznacie
W miastach, wioskach, osadach
Pośród siebie je macie
Księżycowe dziewczyny
Niosą w sobie światełko
Są kamykiem świetlistym
Są promykiem i mgiełką
Księżycowe dziewczyny
W szkołach, biurach, fabrykach
Niosą w sobie światełko
Które innych przenika
Księżycowe dziewczyny...

A kiedy księżyc ogromnieje
I nocy wzmaga się muzyka
Dziewczynie śni się biała chmurka
Co do księżyca się przemyka
Magicznym światłem napojona
Które ma smak słodkiego wina
Jest chmurką jasną, prześwietloną
Śpiąca dziewczyna...

Bywaja takie dni - Ireneusz Iredyński


Alicja Majewska
Bywają takie dni

Ireneusz Iredyński

Bywają takie dni, że się na jawie śni
Chmury na niebie są z muzyki
Miasto ze światła zbudowane
Deszcz to nie krople, lecz płomyki
A czyjeś oczy zakochane

Cóż to za dni, cóż to za dni
Gdy się na jawie, na jawie śni...

Bywają takie dni, że się na jawie śni
Sufit jest niebem rozgwieżdżonym
Ściany zaś śpiewem są kojącym
Wiatr zaś jest koniem roztańczonym
A czyjeś usta są gorące

Cóż to za dni...

Bywają takie dni, że się na jawie śni
Cisza to okrzyk jest radości
Ciała zaś z iskier są utkane
I wiatr jest pieśnią o nagości
A czyjeś włosy zaplątane...

No to co - Marek Gaszyński

Irena Jarocka - No to co

Marek Gaszyński

Polskiego morza czar i letnia noc
W Juracie plażą iść, po świt, po brzask
Dziś wszystko oddam żeby znów tam być
Jest przy mnie ktoś, kto spełnia moje sny

No to co
Bałtyk bywa zimny, prawie lód
No to co
Słońce nie wygląda spoza chmur
Mimo to
Sopot, Hel, Kołobrzeg to mój świat
Wolę go
Bardziej niż południa złoty piach
Morze, plaża, ja

Kolejny minął rok, znów letni dzień
Grand Hotel, molo, tłum, słońce i cień
W Operze Leśnej znów festiwal trwa
Bursztyny, słowik, śpiew, na scenie ja

No to co
Radio gdzieś za ścianą głośno gra
No to co
Deptak po południu trzeci raz
Lubię to
Księżyc nad Jastarnią świeci tak
Wracam tam
I tak mam od wielu, wielu lat
Morze, plaża, ja....

Kocha się raz - Zbigniew Stawecki


Stone & Eric Charden - L'avventura
Irena Jarocka i Marian Zacharewicz - Kocha się raz

Zbigniew Stawecki

Powiedz, dlaczego drażnisz się ze mną aż tak
Robisz na przekór, jak możesz, człowieku, no jak
Ci, co się lubią, chętnie się czubią, to fakt.
Mówiąc najprościej, podobno miłości to znak

Kocha się raz, potem drugi i trzeci i znów
Bo drzemie w nas tyle celów i pragnień i snów
Kocha się raz, wierzy w gwiazdy, kabały i sny
Słońce się rodzi nad naszą nadzieją, że teraz to właśnie ty

Długo szukałem, aż cię spotkałem w dzień zły
Burza z wichrami i deszcz z piorunami, to ty
Przyznaj się, trudno - było ci nudno, czyż nie
Już nie udawaj, za życia przyprawę masz mnie...

Jak to będzie bez ciebie - Zbigniew Stawecki


Irena Jarocka
Jak to będzie bez ciebie


Zbigniew Stawecki


Odszedł któryś dzień
Otulił wszystko zmierzch zasłoną ciemną
Po kątach leży cień
I tylko nocny deszcz rozmawia ze mną
Sama ja i ty sam, tak jak nigdy nie było
Bo nam zgasła ta miłość, nie udała się nam

Jak to będzie bez ciebie, jak to będzie beze mnie
Wstanie słońce na niebie, wiatr pochyli gałęzie
Nic nie stanie się światu, będzie jutro ten sam
Dramatów tyle w krąg, a ten się zdarzył nam

Jak to będzie bez ciebie, jak to będzie beze mnie
Tyle ludzi na świecie, kto naprzeciw nadejdzie
Trzeba wierzyć i marzyć, cel jest blisko, o tam
Jak to się mogło stać, jak mogło zdarzyć nam
Jak to się mogło stać, jak mogło właśnie nam

Przyjdą nowe dni w barwie kwietnych łąk
O smaku święta, czy kiedyś byłeś ty
Dotyku twoich rąk już nie pamiętam
Inny kocha mnie ktoś, o tym pisać by tomy
Ale refren znajomy gdzieś się plącze na złość

Bliski sercu dzień - Janusz Kondratowicz


Irena Jarocka
Bliski sercu dzień


Janusz Kondratowicz

Dzień, dzień, bliski sercu dzień

Gdy spojrzymy sobie w oczy szczerze i bez złości
To będzie dzień, dzień, bliski sercu dzień
I kiedy odnajdziemy w sobie trochę zwykłej życzliwości
To będzie dzień, dzień, bliski sercu dzień

Cud niejeden się przydarzy w niby zwykłym dniu
Chleb nikomu się nie zdarzy upaść masłem w dół
I niejedna dawna troska powędruje w cień
W dzień, w dzień bliski sercu dzień

Co roku, na kalendarz patrząc nowy, razem ze mną wierzcie
Że jest w nim dzień, dzień, bliski sercu dzień
Że człowiek, co po rozum szedł do głowy, znajdzie go nareszcie
W ten jeden dzień, dzień, bliski sercu dzień

Przycupnięte i zziębnięte na najdalszej z gwiazd
Słowo dobre i serdeczne - wracaj między nas
Ogrzej się przy naszych sercach, przestąp naszą sień
W dzień, w dzień, bliski sercu dzień

Milczenie we dwoje - Jan Wołek

Malcolm Liepke
Irena Jarocka
Milczenie we dwoje

Jan Wołek

Nie wiedziałam sama
Że tak umiem kłamać
Że nie zadrży brew
Bez mrugnięcia powiek
Żadnej pustki w głowie
Luz i zimna krew

Coś z dell' arte, małe kłamstwa
Jak drobny fart
Tasowanie znaczonych kart
Podchody wilcze
Coś dla dusz
Bo bez kłamstwa nam ani rusz
A z sobą umiemy już tylko milczeć

Rosną między nami
Ciszy białe ściany
Znów narasta chłód
Czasem dla tych z boku
Żartu miałki popiół
W cudzysłowie ust

Coś z dell’ arte...

Dwoje po wypadku
Przekupując świadków
Mierząc złość na złość
Czasem w nasze sito
Wpadnie chuda litość
Nieproszony gość

Nie mijaj życie me - Jacek Cygan

Montserrat Gudiol
Irena Jarocka
Nie mijaj życie me


Jacek Cygan

Ile zwykle trwa
Szczęścia nagły blask
Moment, moment, moment
Jak zapałki trzask
Zachwyt był i zgasł
Krótko żyje płomień

Nie mijaj życie me, nie mijaj
Nie mijaj w okamgnieniu
Spójrz, nawet nie jesteśmy po imieniu
Nie mijaj życie me, nie mijaj
Nie odchodź w smutku, w gniewie
My przecież nie możemy żyć bez siebie

Zostaw mi choć ślad
Wiosnę w deszczu barw
Kamyk, zapach, listek
Dzikich gęsi klucz,
Dotyk czułych ust,
Siebie - czyli wszystko

Nie mijaj życie me…

Nie mijaj życie me, nie mijaj
Nacieszyć daj się sobą
Obejmij mnie i przytul się przed drogą
Nie mijaj życie me, nie mijaj
A jeśli już to skrycie
Pozostaw mi zastępcze jakieś życie

Niech tańczą nasze serca - Marek Dutkiewicz

Irena Jarocka
Niech tańczą nasze serca


Marek Dutkiewicz

Przez łagodny mrok w coraz większą noc
Wolno żeglujemy, ty i ja
Lampki ciepły blask, radio cicho gra
Gdy do tańca nas kołysze
Obok twarzy twarz, tańczę z tobą
Tak blisko, że nie można bliżej już
Jest muzyka w nas, chcę, by taniec nasz
I ta noc nie miały końca

Bo długo tak czekałam
Nocy pół, życia pół, abyś był
Niech tańczą nasze serca
Niech tańczą nasze serca
Płonąć razem z tobą trzeba mi...

Nocy słodki dym, w głowach lekko ćmi
Za oknami gwiezdny sypie grad
Jeszcze jeden łyk zostawiłam ci
Patrz, to gwiazda śpi w butelce
Tylko ty i ja, tak daleko brzask
Świat należy do nas w taką noc
Wino dzwoni w nas, niechaj taniec nasz
I ta noc - nie mają końca...

Obraz: Mark Spain

Piosenka spod welonu - Andrzej Mogielnicki


Irena Jarocka
Piosenka spod welonu


Andrzej Mogielnicki

Świeci już resztkami stół
Coraz rzadszy gości chór
Na fałszywą nutę śpiewa "Sto lat" nam
Od południa w U.S.C. podpisany leży glejt
Urzędowo potwierdzony naszej miłości fakt
Jeszcze "gorzko!" krzyknie ktoś
Potem dzień i noc

Całuj, bez końca mnie całuj
Czułości nie żałuj, podporą mi bądź
Kochaj, na wieki już kochaj
A kiedy zaszlocham - na rękach mnie noś

Koniec majów, koniec bzów
Koniec romantycznych burz
Prozaicznych obowiązków nadszedł czas
Przed dwunastą minut pięć
Mogłeś jeszcze mówić "nie"
Teraz przyjdzie przeżyć razem
Tych kilkadziesiąt lat
Tylko w zamku przekręć klucz
No a potem już

Całuj…

Chłopcy z weselszych lat - Jacek Korczakowski


Irena Jarocka
Chłopcy z weselszych lat

Jacek Korczakowski

Chłopcy z weselszych lat
Chłopcy z rodzinnych stron
Czy wybaczycie to
Że wam uciekłam w świat

Byłam bardzo daleko
W obcym świecie, za górą, rzeką
Gdzie ma wszystko swą cenę
Kwiaty na scenę, uśmiech i łza

Ludzie są jacy są
Stać ich na to, co stać
Chłopcy z rodzinnych stron
Z wami to konie kraść

Ech, pójść z wami raz jeszcze
Na wagary, w kwiaty i świerszcze
Grać w zielone i w jasne
I mieć na własność cały ten dzień

Chłopcy z weselszych lat
Który z was kochał mnie
Chłopcy z weselszych lat
Z kim on dziś jest i gdzie

Ech, pójść z wami raz jeszcze
Na wagary, w kwiaty i świerszcze
Grać w zielone i w jasne
I mieć na własność choć jeden dzień

W sercu mieć tamten śmiech
Radość zebraną z łąk
A na obronę, na godzinę złą
Serca mieć i dłonie
Chłopców z mych rodzinnych stron

Gondolierzy znad Wisły - Krzysztof Dzikowski

Irena Jarocka
Gondolierzy znad Wisły


Krzysztof Dzikowski

Daleko gdzieś Wenecja
Gondole z lampionami
Śpiewają gondolierzy
Szczęśliwie zakochanym
Śpiewają o miłości
W zaułkach echo gra
I cichnie zasłuchany wiatr

Gondolierzy znad Wisły
Barkami wożą piach
Mieszają wiosłem złoto
Odbitych w wodzie gwiazd
Gwiazd, które zbladły rankiem
Nim sierp księżyca znikł
Gdy wstawał nad Warszawą
Nowy, słoneczny świt

Mieszkają bez adresu
Kto chciałby do nich pisać
Niech pisze
Pierwsza barka przy moście
Rzeka Wisła

Co mnie w tobie zachwyciło - Zbigniew Stawecki

Irena Jarocka-
Co mnie w tobie zachwyciło


Zbigniew Stawecki

Może ty mi powiesz jak to było
Co mnie w tobie zachwyciło
Żeby chociaż coś się śniło - skąd
Głupio się zaczęło, niezbyt miło
Co mnie w tobie zachwyciło
Co to było, ślepa siła - błąd

I chodzisz za mną jak uparty cień
Nasze usta siebie pragną
Przez calutki dzień
Bez reszty pamięć
Wciąż wypełniasz mi
Bo dookoła, bezustannie ty, tylko ty

Może ty mi powiesz jak to było
Co mnie w tobie zachwyciło
Tak beztrosko sobie żyłam tu
No i nagle wszystko się zmieniło
Co mnie w tobie zachwyciło
Co mnie w tobie zachwyciło, co

Może ty mi powiesz jak to było
Co mnie w tobie zachwyciło
Chciałam zerwać, ale siły brak
Coś mi się wydaje, że to miłość
Co mnie w tobie zachwyciło
Chyba wreszcie na nas przyszło, tak

A gdy się stało, to już człowiek wpadł
Wszystko wokół pojaśniało
Kto by wcześniej zgadł
Niech będzie z nami
Poprzez wszystkie dni
Bo po prostu się kochamy – my, tylko my

Może ja ci powiem, jak to było
Co mnie w tobie zachwyciło
Chyba miłość wzięła dwoje nas
Już się dokonało i spełniło
To, co mnie porwało, zachwyciło
Nic innego tylko miłość
Tylko miłość wzięła sobie nas

Nie wrócą te lata - Janusz Kondratowicz

Irena Jarocka
Nie wrócą te lata


Janusz Kondratowicz

Nie wrócą te lata, te lata szalone
Gdy świat mi dawałeś jak swój
Gdy każdym spojrzeniem wiązałeś nam dłonie
Niczego nie dzieląc na pół

Nie wrócą te lata za tylu pożegnań
Za tylu przyjaźni tylu spraw
Nieważne już nawet, gdzie został ten pejzaż
Ten pejzaż, którego nam dzisiaj brak

Tak jak ja, w dłoniach unieś swój czas
Tak jak ja, nie oglądaj się wstecz
Tak jak ja, zawsze jasną miej twarz
Zawsze wiedz, czego chcesz

Nie wrócą te lata, te lata szalone
Gdy dzień był tak krótki jak noc
Gdy sobą zdumieni jak woda i ogień
Byliśmy ja tobą, ty mną

Nie wrócą te lata jak listy z daleka
Nie żałuj niczego, nie licz strat
Rozkołysz jak kiedyś pół ziemi, pół nieba
Idź dalej, otwarty przed tobą świat

Tak jak ja...

Nie wrócą te lata jak pamięć niewierna
Gdy wrócą wspomnieniem, cóż to da
Żyj chwilą, nim minie jedyna i piękna
Żyj chwilą, tak długo jak długo trwa

Beatlemania story - Janusz Kondratowicz


Irena Jarocka
Beatlemania story


Janusz Kondratowicz

Wracam czasem do szczenięcych lat
Do tych paru zdartych płyt
Gdzieś tam stoi McCartney'a grat
Stary, że aż wstyd

Choć cholerny ziąb
Sierżant Pepper śpi
Gitarzyści tłuką szkło
Muzyczka w nich się tli

Beatlemania story - ile to już lat
Gryfy gitar jeszcze lśnią, choć ekran zbladł
Beatlemania story - wspomnień anioł stróż
Zmarszczki czasu liczy srebrny kurz

Żółta łódź podwodna w porcie już
Wolno usiadł jumbo jet
I fantasmagorii miękki plusz
Rozmył się, jak deszcz

Tylko głupiec wie
W czyje wierzyć łzy
Komu dobrze, komu źle
Muzyczka w nim się tli

Tango carewicz - Wojciech Młynarski


Wojciech Młynarski
Tango Carewicz

Raz pewien bojar, jak chojar dorodny
Co od Ruryka hymn, ród wiódł
W poranek chłodny się poczuł głodny
A specyficzny dość był to głód
Całego więc użył był prestiżu
By z zimnych nizin, gdzie szczęścia brak
Znaleźć się chyżo w mieście Paryżu
Gdzie mu damulki śpiewały tak

Mój ty carewiczu
Miłość twa nie dym
O to się drżąca zbliżam, byś ty czuł
Swe czółko przy czół-
Przy czółku mym

Mój ty carewiczu
Wtul się we mnie, wtul
Niech błyśnie łuna
Na twem abliczu
I niech to tango, ole
Twój ukoi ból

Że bojar ów silny był szaławiła
I choć patrycjusz, utracjusz był
Więc go mamusia wydziedziczyła
A on sam przywiądł i opadł z sił
W Paryżu zaś pewien dorobkiewicz
Jak mówi pismo, miełki bourjois
Otworzył wkrótce lokal „Carewicz”
Gdzie brzmi do dzisiaj melodia ta

Mój ty carewiczu…

W utworze tym winna być jeszcze puenta
W trzecim kuplecie, au troisieme couplet
Dla mnie to mięta, niech to pamięta
Kto kiedykolwiek mnie słuchać chce
Jeżeli wątła twa delegacyjka
Na to zezwoli, suń bracie tam
Gdzie ci bestyjka, białogwardyjka
Zanuci z chórem innych dam

Mój ty carewiczu…

Odrobina kiczu
Ma czarowną moc
Niech błyśnie łuna
Na twem abliczu
I carewiczem i ty
Bądź przez jedną noc

Łoł - Wojciech Młynarski


Wojciech Młynarski - Łoł

W aglomeracji dość sporej
On nagle zobaczył ją
Rzekł na jej widok: łoł
Ona odparła: łoł

By poznać ją trochę bliżej
On strasznie w sobie się spiął
W tym celu szepnął: łoł
Ona odparła: łoł

U niego w domu patrzyli
W telewizyjny tok -szoł
Ona piszczała: łoł
On odpiskiwał: łoł

Na tapczan skok wykonali
Że aż materac się wgiął
Ona stwierdziła: łoł
On odpowiedział: łoł

A potem pierwszy autobus
Świtem na pokład ją wziął
On ją pożegnał: łoł
A ona jego: łoł

Choć puenty nie ma najmniejszej
Autobus znika w oddali
Nie szkodzi! Najważniejsze
Że sobie pogadali
Łoł

Ballada o szewcu Dratewce - Wojciech Młynarski


Wojciech Młynarski
Ballada o szewcu Dratewce


Dratewka był to szewc na schwał, co bez mrugnięcia okiem
Odważnie się do walki brał z okrutnie srogim smokiem
Gdy zmarniał, zwątpił, opadł z sił dwór intelektualny,
Ten prosty szewc na smoka był po prostu idealny!

Szewcem Dratewką zachwyceni zanućmy więc refrenik:

Wędruj po świecie ma śpiewko, śpiewaj po świecie szerokim
Jak dobrze być szewcem Dratewką, kiedy się walczy ze smokiem!
Jak dobrze, mamo kochana, mieć tak upojne pomysły,
Żeby smok zżarł z siarką barana, a potem wypił pół Wisły!
Nieźle mieć Dratewki wdzięk i rzeczą jest przyjemną
Rzec narodowi: `Smok już pękł, róbta se zdjęcia ze mną!'
A król pod brodę go łechce, fortuna sięga do kiesy
Oj, dobrze być Dratewką szewcem, gdy ma się takie sukcesy!

Dratewce, proszę panów, pań, król oddał córki wianek,
Z nadzieją państwo patrzy nań, przez smoka zrujnowane
Dratewka krzyknął: `Kto nie kiep, ten mą działalność wesprze
Jam smoczej bestii urwał łeb i ja wasz los polepszę!'

Dratewką zaniepokojeni - zanućmy więc refrenik:

Wędruj po świecie ma śpiewko i wkrąg rozgłaszaj przepięknie,
Oj trudno być szewcem Dratewką, kiedy się smok już rozpęknie...
W krąg swary w rodzinnym domu, nowe afery od rana,
Kłótnie i złość, i ni ma komu podrzucić z siarką barana.
Trudno mieć Dratewki wdzięk, ster rządów z wdziękiem chwycić
Kiedy mu krzyczą, bodajś pękł, wkurzeni emeryci.
On na ugodę iść nie chce i nowa robi się heca;
Oj, trudno być Dratewką szewcem, gdy się zbyt wiele obieca!
Dratewka wbija w sufit wzrok i myśli, gryząc palce:
Oj, przydałby się nowy smok, znów bym się sprawdził w walce...
Lecz zamiast smoka, proszę najzacniejszych pań i panów,
Szewca Dratewką, mróz czy maj, otacza tłum baranów.

I pochylając łby ponure, barany ryczą chórem:

Łby nasze twarde jak taran, w nich jedna myśl, bądźmy szczerzy:
Toć smoka zmógł nasz przodek, baran! I nam się za to należy!
Ten weź, Dratewko, kierunek, bo chcemy lubić swych władców,
Zapewnisz nam wikt, opierunek, i `z nasz' wybierzesz doradców!
Serce Dratewki stuk, puk, twarz do baranów się szczerzy;
`Mam u nich dług, wdzięczności dług, myśli, i prawie w to wierzy...
A morał świeci z wysoka: ten świat jest źle pomyślany:
Poczciwy szewc zwyciężył smoka, a korzystają barany.

Ballada o strachu na wróble - Wojciech Młynarski


Wojciech Młynarski
Ballada o strachu na wróble

Kiedy powiał na burzy znak,
Wiatr gorący, gniewny, szalony,
Strach na wróble runął na wznak
Na zdumione szare zagony.
Wróble bały się go na śmierć,
Więc bezczelnie radosną zgrają
Obsiadały pękniętą żerdź
I dziobały stracha śpiewając:
No i przed kim myśmy tak bladły
Spójrz no, siostro, popatrz no, brachu,
Strachu marny, strachu upadły,
Nie napędzisz nam więcej strachu.
Lecz sąsiedzi, ilu ich jest,
Niespokojne dawali znaki,
Że bez stracha, tak całkiem bez
Coś ten zagon jakiś nie taki,
I ekonom potężny drąg
Dokolutka oblał betonem
I wybąkał, zrozumta no,
Strach być musi nad tym zagonem.
Kurtę dał mu z blachy stalowej,
Kurta twarda, droga młodzieży,
Więc jak chcecie sobie podziobać,
Dźióbta raczej tego, co leży.
Zaćwierkały wróble, ach, ach
Szarym, smutnym, zmęczonym chórem,
Ciągle dziobać upadły strach
To zajęcie raczej ponure.
Ekonomie, cieknie twój dach,
Fundamenty gniją w twym domu,
Gdy domowi zagraża krach,
Czyż na stracha nie żal betonu?
Dom ratujmy zamiast rychtować
Kolejnego stracha ze stali,
Bo jak wielki wiatr dmuchnie znowu,
Strach zostanie, a dom się zwali.

1981

Ballada o bezrybiu - Wojciech Młynarski


Wojciech Młynarski
Ballada o bezrybiu


Zarósł rzęsą akwen przeczysty
i wśród mętnej, przytrutej wody
porzuciły rybki perlisty,
srebrnołuski taniec swobody.
A balladki ciąg dalszy taki,
że ze szlamu na dnie jeziorka,
wypełzały wieczorem raki
w różowiutkich bardzo humorkach:
stary rak, co celu nie chybia
rozmarzony szeptał do kmotra:
jak się zrobi pełne bezrybie,
to ja będę tu za jesiotra,
a raczyca, wredna starucha
podpuszczała męża - idiotę
truj tę wodę, przestróg nie słuchaj,
na bezszprociu ujdę za szprotę!

Ballada o przeszkoleniu kamerzystów - Wojciech Młynarski


Wojciech Młynarski
Ballada o przeszkoleniu kamerzystów

Ze dwa lata temu gdzieś
Taka się rozeszła wieść:
Że z pomocą super- ekstra- specjalistów
Wskutek ważkich stu decyzji
Ma się odbyć w Telewizji
Nadzwyczajne Przeszkolenie Kamerzystów.

Ten, co szkolił, nie był kiep,
Miał analityczny łeb
(tak przynajmniej sam o sobie twierdził śmiało)
I powiada nam: Chłopaki,
Problem jest ogólnie taki:
Przyjdzie dużo, a pokazać trzeba mało!

Trzeba, chłopcy, zrobić tak
(bo inaczej - tęgi hak
wyląduje w waszych personalnych teczkach):
Przyjdzie tłum stłoczony licznie,
Rozmodlony fanatycznie,
A w kamerze ma mi z tego wyjść garsteczka!

A my - łbem pokorny skłon,
Bo do naszych mocnych stron
Nie należy ni moralność, ni odwaga...
Jak pan specjalista każe,
Tak w kamerze się pokaże,
I niech szuka innej pracy, kto się wzdraga!

A tak po dwóch latach gdzieś
Nowa się rozeszła wieść:
Że nam to szkolenie nie wystarczy wcale,
Jak pan specjalista mawia,
Przyszedł nowy trynd, co sprawia,
Że nas trzeba intensywnie szkolić dalej.

Specjalista był ten sam,
Tylko przymizerniał nam
(łeb miał twardszy i sprawował wyższy urząd)
I powiada nam: Chłopaki,
Problem jest tym razem taki:
Przyjdzie mało, a pokazać trzeba dużo!

Trzeba, chłopcy, zrobić tak
(bo inaczej - tęgi hak
wyląduje w waszych teczkach personalnych):
Przyjdzie garstka, lecz ja wierzę,
Że zrobicie z niej w kamerze
Spory pochód! Uśmiechnięty! Tryumfalny!

A my - łbem pokorny skłon...
...choć ostatnio z różnych stron
Coś się o tym pomalutku przebąkuje,
By kierować się w obrazie
Tylko prawdą - lecz na razie
Takich szkoleń u nas się nie przewiduje...

Koza u rena - Wojciech Młynarski


Wojciech Młynarski - Koza u rena - Rosa Morena

Koza u rena,
Krechę ma u rena koza,
Ren ma ranne ramię, koza - guza i nic poza
Guzem ze wzgórz ta koza!
Denna morena,
Drobne skalne z nią precjoza
Spadły na lapońskie ranczo - tam, gdzie amoroso
Prozą szeptał ren z kozą.

Szpera ta koza i szpera ta koza po ranczo,
Szperanie to domena kóz,
Jedyna jodyny w krąg aura jęk rena rozdziera,
A koza wciera ją w swój guz!
Jodynę całą wciera...

Lecz gangrena nie tknie rena,
Bo los o to już sam dba
I kozie reprymendę ren sam da -
- że groza...
A póki co, to sporawą krechę ma
U rena koza,
A póki co, to u rena krechę ma
Ta koza,
A póki co, to sporawą krechę ma -
- świnia, nie koza!
A póki co, to ta koza krechę ma!

Nie wycofuj się - Wojciech Młynarski

Wojciech Młynarski
Nie wycofuj się


Byłaś ze mną cały PRL,
Potrafiłaś bić się i wykłócać,
Dziś Ci muszę śpiewać jak Jacques Brel:
"Nie opuszczaj mnie i nie porzucaj!"
Bo o wolność cały PRL
Bił się umysł Twój, i czyn, i słowa,
Dziś, gdy prawie osiągnęłaś cel,
To mi mówisz, że chcesz emigrować...

Jak bez Ciebie odbić się od dna?
Całkiem nie wiadomo, lecz wiadomo,
Że wewnętrzna emigracja ta
To w tej chwili jest najgorszy pomysł...
Na dziesiątkach politycznych scen
Tłum cwaniaczków chce mnie robić w konia,
Jest mi wciąż potrzebna niby tlen
Twoja lekkość, dystans i ironia.

Polityków paru trochę znam,
A bez Ciebie i trzech zdań nie skleję,
A gdy z nimi się w dyskusję wdam -
Oni nie zmądrzeją, ja zgłupieję...
Oni wciąż traktują jak ten śmieć
Moralności mej zasady wszystkie,
Lecz, gdy przegram - pragnę pewność mieć,
Że przegrałem w dobrym towarzystwie!

Chcę Cię mieć przy sobie noce, dnie,
Więc mnie, proszę, nie strasz swą absencją!
Ukochana, nie opuszczaj mnie,
Nie wycofuj się...
...Inteligencjo!

Nieszczęścia chodzą parami - Wojciech Młynarski


Wojciech Młynarski
Nieszczęścia chodzą parami


Nieszczęścia chodzą parami
Więc wierzę coraz częściej
Że nigdy mnie nie spotka
Największe z wszystkich nieszczęście

Jest wielkie tak, że wystarczy
Bym w prochu starty leżał
Nie znajdę przed nim tarczy
Nie znajdę przed nim puklerza

Lecz los - los czuwa nad nami
Kto ufny, ten mnie pojmie
Nieszczęścia przecież chodzą parami
I to mi daje rękojmię

I wierzę, ja - mała płotka
Zaszyta w szuwary losu
Że to największe mnie nigdy nie spotka
Bo spotkać mnie nie sposób

I wierzę, ja - mała płotka
Zaszyta w szuwary losu
Że to największe mnie nigdy nie spotka
Bo ono nie ma pary

Ballada o tych, co się za pewnie poczuli - Wojciech Młynarski


Wojciech Młynarski, Ewa Błasczyk
Ballada o tych, co się za pewnie poczuli

Wirują, wirują tysiące szprych
W kole Fortuny Matuli
Ta balladka jest o tych
Co się za pewnie poczuli

Raz jeden gość w karty grał
W brydża, pokera, czy wista
I układ wspaniały miał
Lecz kart zbyt mocno nie ściskał
Wtem światło trach zgasił ktoś
Karcięta z rąk mu wyrwano
Do dzisiaj pechowy gość
Wspomina szansę przegraną

Bo wirują, wirują tysiące szprych
W kole Fortuny Matuli
Ta balladka jest o tych
Co się za pewnie poczuli
I choć wspaniały był start
Nim koniec uwieńczy dzieło
Może zamienić się w marny żart
Co się tak pięknie zaczęło

Kierując w niełatwy czas
Na przykład autem, czy krajem
Zapinaj pas, szanuj gaz
Gdy stromej drogi gnasz skrajem
Uważaj na śliski bruk
I nie poświstuj w euforii
Gdy auto mknie w szosy łuk
Gdy kraj wchodzi w zakręt historii

Bo wirują, wirują …

Więc kiedy grają co świt
Ambicje twe niespożyte
Gdy idziesz na górski szczyt
Zrób sobie obóz pod szczytem
Tam przemyśl kolejny plan
A teraz schodzę ci z oczu
Bym w tej balladce i ja
Też się za pewnie nie poczuł
Bo choć wspaniały był start
Nim koniec uwieńczy dzieło
Może zamienić się w marny żart
Co się tak pięknie zaczęło...

1991

Ewa Błaszczyk - fot. S. Skalski

Co ma zrobić taki frajer - Wojciech Młynarski


Wojciech Młynarski
Co ma zrobić taki frajer


W gazetach, które nieodmiennie
Od świtu czytam po staremu
Spotykam takie ogłoszenie:
"Wynajmę powracającemu"
Wzrok mój, czy chcący, czy niechcący
Taką spotyka wciąż formułkę:
"Zapoznam się z powracającym"
"Z powracającym wejdę w spółkę"

I tak mi się coś wydaje
Że pytanie warto rzucić
Co ma zrobić taki frajer
Który nie ma skąd powrócić?
Kto bankietem go podejmie?
W nos mu puści pochwał dym?
Kto wynajmie, kto obejmie
I kto w spółkę wejdzie z nim?

Ech, frajerzy, to był błąd,
Spójrzcie i pomyślcie sami -
Było w porę pryskać stąd
I dziś wracać z dolarami.
Bowiem w ukochanym kraju
Taki podział się ustalił:
Lepsi są ci, co wracają,
Gorsi, co nie wyjeżdżali...

A czasem zdarzy się w rozmowie,
Że taką ktoś wygłosi rację:
"Ten X to wyjątkowy człowiek -
On zwrócił im legitymację".
Nie ma dyskusji, nie ma sprawy,
Tak powtarzają wszyscy chórem:
"To człowiek wyjątkowo prawy
On przecież zwrócił im tekturę".

I tak mi się coś wydaje,
Że pytanie warto rzucić:
Co ma zrobić taki frajer,
Który nie ma czego zwrócić?
Kto go klepnie po odzieży,
W nos mu puści pochwał dym,
Jak on nigdzie nie należy,
Więc i rzucić nie ma czym.

Gdy rozsądek zdrowy zmarł,
Ech, frajerze, z czym do gości.
Trudno w tym systemie miar
Znaleźć miarę twej wartości,
Bowiem podział się ustalił,
Koleżanko i kolego,
Lepsi są ci, co oddali,
Gorsi - co nie mieli czego.

A wyobraźnia kozła fiknie
I taką ciekawostkę skleci,
Że ktoś frajerstwu skrzydła przypnie
I powie: "Fruńcie, dokąd chcecie".
Frajerzy wzniosą się do góry,
Frajerskim okiem na dół rzucą
I westchną: "Ale kraj ponury",
Po czym ciupasem doń powrócą.

A ja, uśmiechnięty blado,
Westchnę z nimi, w łeb się skrobiąc -
"Wszyscy na raz nie wyjadą,
Wszyscy na raz nie zarobią".
Ktoś niezmiennie tu zostaje,
Tu się męczy, tutaj trwa,
Szary, cichy, skromny frajer,
Co kłopoty same ma.

Towarzyszy mu od lat
Syk szyderstwa, jęk litości,
Taki mamy zasad skład,
System ocen i wartości.
Gdy się system ten wymaże,
Zniszczy, zburzy, zmieni w żart,
Może z czasem się okaże,
Że ten frajer był coś wart,
Że ten frajer jest coś wart.

1989

Ile ja dopłacam - Wojciech Młynarski


Wojciech Młynarski
Ile ja dopłacam?


Koleżanka -- aktorka filmowa
Nie zważając na ciężkie czasy,
Jadąc rannym ekspresem
Do miasta Krakowa
Wykupiła bilet pierwszej klasy.
Pomyślała, że można czasami
Na rozrzutność sobie pozwolić,
Poobcować w komforcie
Ze swymi myślami,
Oraz troszkę poduczyć się roli.

A w przedziale pierwszej klasy
Dwaj lokalni biznesmeni --
Sygnet złoty, spodnie chlory, but zamszowy
Długopisy w dłoń chwytali
I w pośpiechu zakładali
Spółkę z tym, z ograniczeniem umysłowym.
I przedziału mącił ciszę
Szept ochrypły i skupiony,
A tekst był następujący: słuchaj Maniek,
Ja ci tera nic nie wiszę,
Ty mnie wchodzisz trzy melony
I twój udział jest dokładnie dwieście baniek.
Biznes gotów, pozwól chłopie,
Że koniaczkiem go pokropię,
Bo ten wprost wybitnie konweniuje mnie płyn,
Tu zwrócili się do damy:
Chlapnie pani? Przepraszamy,
Że koniaczek zza pazuchy, ciut przyciepły.
Przerażona rozpaczliwą
Towarzyską perspektywą
Rysującą się na okres dosyć długi,
W pierwszej klasie zostawiając
Piękną przyszłość tego kraju,
Koleżanka skryła się do klasy drugiej.

A w przedziale klasy drugiej,
Niechaj słuchacz mój się dowie,
Jechał ksiądz, studentka KUL-u wraz z kolegą,
Emerytowani z PAN-u
Chudzi dwaj profesorowie
I tłumaczka, bodaj z serbochorwackiego.

I rozmowa przyciszona
Skrzyła się wytwornym żartem,
Jakby lśniło w niej śródziemnomorskie słońce
I rozmówcy nie wspomnieli ani słowa,
Że inteligencja dzisiaj ledwo wiąże koniec z końcem.

Pan profesor z księdzem wdał się
W śmieszny spór o Levi Straussie,
Potem student z księdzem o tomistach mruczał,
Po czym ścichły żarty płoche,
Żeby koleżanka trochę
Mogła w ciszy swego tekstu się pouczyć.

Tu pojawił się konduktor
I na koleżankę fuknął:
Pani przeszła z pierwszej klasy!
Po co? Na co?!
Ta z rozpaczą nań spojrzała
I błagalnie wyszeptała:
Panie konduktorze
To ile ja dopłacam w takim razie?
Ile?

1990

Ludzie to kupią - Wojciech Młynarski


Wojciech Młynarski
Pożegnanie szansonistki

Ludzie to kupią

Była żoną dżokeja, była żoną gangstera
Potem znów zaczynała od zera
Miała brzuch jak ocean
Twarz skrzywioną niemile
O reszcie, pardon, za chwilę

Śpiewała pieśni i piosenki
Wróżyła z kart, wróżyła z ręki
Pianista jej przygrywał blady
Za oknem skamlał blady świt

A ten pianista – chałturzysta
Duże nieszczęście, mała czysta
Akompaniował jej a vista
To już nie człowiek, to sam rytm

Upalne niebo argentyńskie
I smutne niebo, hen pod Mińskiem
Przekorny świt, słodką udrękę
Dawała nam w piosenkach swych

Więc każdy gość kupował żeton
I choćbyś serce miał jak beton
Na koniec świata z tą kobietą
Płynęły łzy, gdy śpiew jej cichł

Jej małżonek ostatni miał na imię Atiełło
Nie pojmie nikt, no bo co dziewczę wzięło
Czytał ciągle Szekspira
Krwawą zemstą wciąż pałał
Aż nareszcie rzecz straszna się stała

Już nie ma rady, już nie ma rady
Posłał dziewczynę do estrady
Trochę na serio, trochę dla żartu
Posłał dziewczynę do PAGART-u

Teraz śpiewa o zwierzakach
O miłości jak melasa
Czasem o wypchanych ptakach i bobasach
W jej piosenkach zakochani
Jęczą głucho do księżyca
Gdzieś na Chmielnej jakaś pani się zachwyca

Ludzie to lubią, ludzie to kupią
Byle na chama, byle głośno, byle głupio
Do miast i wiosek, do PWM -u
Prosta nauka, licznik stuka w takt refrenu
Refrenu takt

Ludzie to lubią, ludzie to kupią
Byle na chama, byle głośno, byle głupio
Do miast i wiosek, prosta nauka
Każdy wie za co ludzie płacą
Licznik stuka w refrenu takt

Ze słoniowi to broń Boże
Że miłemu coraz gorzej
Że się miła przeziębiła i zawyła
Że kończyny twojej ciepło
I że kukła Dziadka Buło
Raz na miękko, raz na twardo, raz na czuło

👉Tutaj śpiewa Janina Ostala

Postaraj się w to wszystko wczuć - Wojciech Młynarski


Wojciech Młynarski
Postaraj się w to wszystko wczuć
(Wykład o piosence w TV)


Chcę stwierdzić tu bez hipokryzji
Choć rzecz pozornie to zagmatwa
Że u nas śpiewać w telewizji
To sprawa jest szalenie łatwa

Bo wszystko przecież się opiera
Nie na przypadku, ślepym trafie
Lecz na inwencji reżysera
I odpowiednim scenografie

Postaraj się w ich wizje wczuć
Tu słuchaj rad, a tutaj nuć
Do kamery: zu zu ….
Tu słuchaj rad - tu nuć

Śpiewając, ważne jest szalenie
Ażeby w miarę maksymalnie
Zachować się tak niewymuszenie
Tak swobodnie, tak lekko, naturalnie

Nieźle jest tyłem zacząć nucić
Po czym obrócić się na pięcie
I oprzeć stopę w zgrabnym bucie
Na scenografii elemencie
(Tam kostki lubią stawiać zawsze)

Postaraj się w to wszystko wczuć
Więc tu podaj tył, a tutaj, wiesz
Tak kokieteryjnie: zu zu zu ….
Obrót tu, noga na kochę i do czwórki

Pragnąc emocje wzbudzić w tłumie
I z wielką sztuką chcąc wejść w styczność
Dobry piosenkarz musi umieć
Ze swą piosenką wejść w publiczność

Tamże dyskretnie się pochylić
I trwając jakiś czas w ukłonie
Do jakiejś pani z sali kwilić
Intymnie, blisko, skroń przy skroni
(To jest szkoła kolegi Łazuki)

Postaraj się ten wyczuć styl
Więc tu czoło schyl, prawda, i tam wydaj tryl
Przy danej damie: zu zu zu ….
Tu trzymaj styl - tam kwil

Piosenka miewa swoje racje
Lecz w telewizji te detale
Jak tekst, słuch czy interpretacja
Liczą się mało albo wcale

Jak również to, że pomsty żąda
Przez zimę, wiosnę, lato, jesień
Ktoś, kto produkcje te ogląda
Telewidz - bo ten wszystko zniesie

Więc ty mu śmiało możesz truć
On będzie pluć, a ty mu nuć
Zu zu...
On będzie pluć - ty nuć!

Ballada szpitalna - Wojciech Młynarski


Wojciech Młynarski
Ballada szpitalna


Szpital wstrętny i ponury,
W kołdrach dziury, w kuchni szczury,
Posługacze z mętnym wzrokiem troglodytów
Chorych moc na korytarzach,
Jedni leżą, inni łażą,
Sanitariusz w prosektorium chla spirytus,
I w tej dennej umieralni,
W tej przedśmiertnej poczekalni
Gdzie po kątach blady syf o pomstę wyje,
Scena silnie romantyczna,
Wzruszająca i liryczna,
Rozegrała się niedawno w izbie przyjęć.

Blada wpadła tam kobita,
I z trudnością oddech chwyta,
Wzrok ma jakiś błędny, mętny, niewyraźny,
Od śmiertelnej bledsza chusty,
Pobladłymi szepce usty:
"Wy mnie kładźta bez badania na zakaźny"
Młodszy lekarz się obruszył,
Zaczerwienił się po uszy,
I rzekł grzecznie "Chęć pacjentki nie wystarcza",
Rzecz oprzyjmy o realia, najpierw pani personalia,
Proszę bardzo "Jam reforma gospodarcza".

Tak wdrażano mnie z uporem w różne organizmy chore
W handel, przemysł tak wciskano mnie na siłę,
Że zapadłam na niemożność, niewydolność i niedrożność,
Bo się silnie i przewlekle zaraziłam,
Czemu ci reformatorzy, co z uporem chcą mnie wdrożyć,
Nie chcą pojąć jednej podstawowej rzeczy,
Gdzie nie spojrzysz chorób fura,
Chory przemysł, sport, kultura,
Chorób się nie reformuje tylko leczy.

Ordynator, gdy zobaczył, jak się perlą łzy rozpaczy,
Jak nieboga się na nogach ledwo słania,
Najpierw wzruszył się szalenie, potem wydał polecenie,
"Kłaść pacjentkę na zakaźny bez badania".
Służba zdrowia cię utuli, rzekł w szpitalnej swej koszuli,
Dwa rękawy otwierając, jak dwa skrzydła,
Ona wdzięczna nad pojęcie, podążyła w to objęcie,
I na dłuższy czas w objęciu tym zastygła.

I tak trwali w pół objęci, przy szpitalnym transparencie,
"Świt reformy, lepsze jutro drzwi otwiera"
A pod ścianą ciężkogłowe przycupnęły dwie salowe,
Szczotka, kubeł i dziurawa mokra ściera.

Nie wynika z tej piosenki morał choćby maciupeńki,
I nauka żadna nie tkwi w niej panowie.
Lecz z piosenki tej wynika, jak rozumieć komunikat,
Że reforma już objęła służbę zdrowia.

1989

Piosenka tonącego - Wojciech Młynarski


Wojciech Młynarski
Piosenka tonącego


W pogodę ładną szliśmy na dno, na samiutkie dno,
Prysł w setki drzazg okręcik nasz i w morskiej legł topieli,
Na pożegnanie żaden z kumpli nic nie krzyknął, bo
Pływali trochę z sobą i bez słów się rozumieli.

Pod nami głębia, ot, mniej więcej, Filipiński Rów,
Nad nami śmiech szyderczy tych, co w wodę nas wpuścili
I rozganiały nasze ręce topiel znów i znów,
I jeślim wiedział wtedy coś - wiedziałem, że w tej chwili

Tonę, krzyczą nade mną rybitwy,
Tonę, we łbie spiralnie mi gra,
Myśl najszybsza z mych myśli gonitwy -
Czy mi uda się odbić od dna?

A jak to dno głęboko, czort je wie,
Widoczność jest ogólnie nie najlepsza,
Mam w skroniach młot i żebrzą płuca me
O jeden mały, życiodajny łyk powietrza!

Spostrzegam w wodzie przyjaciela, znam go z rejsów stu,
Ale gdy mnie pod wodą źle - ten się z lubością pluska,
Od pierwszej chwili płuca w skrzela się zmieniły mu,
Nóżki się zrosły, po czym je pokryła rybia łuska.

Drogi słuchaczu, z wyobraźni swej użytek czyń -
Już miały całkiem wciągnąć mnie odmęty złe, ponure,
Gdy nagle na tonących książek trafiam parę skrzyń
I od nich - gruch! Odbijam się i śrubą idę w górę!

Oddech biorę cudowny, szalony,
Oddech biorę i zaciskam dłoń,
Oddech, który mi nie da utonąć,
Gdy nade mną znów zamknie się toń!

A ci na górze nie widzieli mnie,
Widoczność jest ogólnie nie najlepsza
I oto zaczerpnęły płuca me
Nowy, wspaniały, życiodajny łyk powietrza!

I znowu tonę, a hen, w górze jest zielony brzeg,
I cichnie okrzyk: „SOS - Ratujcie nasze dusze!",
I nagle myśl mi się rozjaśnia, i pojmuję, że
To wszystko potrwa dłuższy czas, a ja po prostu muszę

Odbijać się, odbijać od wszystkiego, co się da,
Mądrzejszej filozofii nie żądajcie od tonących,
Bo tu, gdzie tonę, przypuszczalnie wcale nie ma dna,
A jeśli jest, nim znajdę je - tlen w płucach mi się skończy,

A ja muszę, po każdym odbiciu,
Oddech chwytać i zaciskać dłoń,
Oddech, co mnie utrzyma przy życiu,
Gdy nade mną znów zamknie się toń.

Ta myśl nadzieję wraca mi - bo, cóż,
Choć pieśń ta jest ogólnie nie do śmiechu,
Miast czuć na sobie podły, rybi śluz
Wybieram życie od oddechu do oddechu...

1989

Ballada o trzech trubadurach - Wojciech Młynarski


Wojciech Młynarski, Jacek Wójcicki
Ballada o trzech trubadurach


Chcąc, by brzmiał na zamczysku śmiech,
Przed oblicze swe raz
Trubadurów przywołał trzech
Możny kniaź.

Gdy zdołają rozbawić go,
Wezmą worek dukatów,
Jeśli się nie uda to,
Czeka ich topór kata.

Chcąc, by brzmiał…

Pierwszy, pierwszy przy lutni swej
Opowiedział więc jak,
W starej mieszczce zakochał się
Młody żak.

Cały dwór bawił się do łez
Od wasala do ciury,
Lecz po chwili ucichł śmiech,
Książę siedział ponury.

I nim przebrzmiał ostatni dźwięk,
Cały dwór widział, jak
Do śpiewaka przybliżył się
Z wolna kat.

Drugi z nich się ze strachu trząsł
I choć blady był, lecz
Śpiewał w głos o rycerzu, co
Zgubił miecz.

Cały dwór bawił się do łez
Piosnką tą rozśmieszony
Lecz po chwili ucichł śmiech,
Książę siedział znużony.

I nim przebrzmiał…

Pobladł świec różowawy blask,
Za oknami był świt,
Gdy się kłaniał przed księciem w pas
Trzeci z nich.

„Panie – rzekł – wiem, jak zrobić to,
Żebyś z nudów nie ziewał,
Najpierw głowę każ mi ściąć
Potem będę ci śpiewał”.

Cały dwór nagle wstrzymał dech,
A trubadur ten zaś
Złota wór dostał, bo do łez
Śmiał się kniaź.

1968