Lidia Stanisławska
Ballada o Donkichotach
Agnieszka Osiecka
Z domków koślawych na Pradze
Z bloków, kamienic i ruder
Idą przez ranek i sadze
W tramwaje wsiadają rude
To Donkichoty, to Donkichoty
Jadą do pracy, do biur
Wiszą pęczkami, ciągną nosami
To Donkichotów chór
To Donkichoty, to Donkichoty
Każdy z miesięcznym się pcha
Od poniedziałku aż do soboty
Trzydziestką albo 102
Włażą na piętra po paru
Na coś czekają, gdzieś gonią
Coś tam mamroczą wśród gwaru
Machają rączkami, dzwonią
To Donkichoty, to Donkichoty
Chcą się docisnąć do drzwi
Piszą podania, gniotą ubrania
To Donkichotów dni
To Donkichoty, to Donkichoty
Drą się, szamocą i klną
Kręcą się w kółko aż do soboty
Papiery lecą im z rąk
Wieczór przychodzi na Pragę
Siedzą znużeni nad miską
Kto by tam tracił odwagę
Już jutro załatwią wszystko
To Donkichoty, to Donkichoty
Żony ich kładą do snu
W kątach kamienic chrapią zmęczeni
To Donkichotów bór
To Donkichoty, to Donkichoty
Każdy wiatraki swe śni
Od poniedziałku aż do soboty
Sześć nocy albo sześć dni
Krzyk żaden nocy nie rozdarł
Żaden Cervantes nie płacze
Milczy poezja i proza
Don Kichot wychodzi na spacer
Fot. Lidia Stanisławska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz