Sława Przybylska
Piosenka o niedobrym malarzu
Agnieszka Osiecka
Ballada o malarzu
Miał lat dwadzieścia parę
Bure oczy i średni wzrost
Miał pędzel i farby stare
I często chodził przez most
Gdzie była rzeka, miejska rzeka
Rdzawa rzeka, od murów rdzawa
Jak ogień rdzawa i zła
Myślał sobie, rzeka się pali
Takiej cię jeszcze nie malowali
Malował rzekę, szarą rzekę
Długą rzekę, jak wieczność długą
Jak nuda długą i mdłą
Mijały różne lata
Gdzieś wyjeżdżał i trochę schudł
Wciąż lubił przyglądać się gratom
I myślał, że to jest cud
Bo była szklanka, zwykła szklanka
Złota szklanka, herbatą złota
Pod światło złota, ze szkła
Myślał sobie, szklanka ze złota
Zrobię ci portret, portret ze złota
Malował szklankę, burą szklankę
Płaską szklankę, jak papier płaską
Bez światła płaską i z farb
Wciąż nie był jeszcze stary
Pod siwizną miał młodą twarz
Miał swoje maleńkie czary
I czarodziejski miał płaszcz
Bo była żona, mała żona
Czarna żona, od włosów czarna
Od oczu czarna jak noc
Myślał sobie, żona i czary
Takich was jeszcze nie malowali
Malował żonę, smutną żonę
Z płótna żonę, od włosów siwą
Od oczu siwą, jak mgła
W swój któryś jubileusz
Kupił wino i wypił je sam
A potem go zabrał Morfeusz
I poszli razem aż tam
Gdzie na obrazach były rzeki
Jego rzeki, od murów rdzawe
Jak ogień rdzawe i złe
I były szklanki, jego szklanki
Złote szklanki, herbatą złote
Pod światło złote, ze szkła
I była żona, jego żona
Czarna żona, od włosów czarna
Od oczu czarna jak noc
Właściwie nic już nie było więcej
Obudził się, wstał, i pękło mu serce
Obrazy: Edward Munch
Piosenka o niedobrym malarzu
Agnieszka Osiecka
Ballada o malarzu
Miał lat dwadzieścia parę
Bure oczy i średni wzrost
Miał pędzel i farby stare
I często chodził przez most
Gdzie była rzeka, miejska rzeka
Rdzawa rzeka, od murów rdzawa
Jak ogień rdzawa i zła
Myślał sobie, rzeka się pali
Takiej cię jeszcze nie malowali
Malował rzekę, szarą rzekę
Długą rzekę, jak wieczność długą
Jak nuda długą i mdłą
Mijały różne lata
Gdzieś wyjeżdżał i trochę schudł
Wciąż lubił przyglądać się gratom
I myślał, że to jest cud
Bo była szklanka, zwykła szklanka
Złota szklanka, herbatą złota
Pod światło złota, ze szkła
Myślał sobie, szklanka ze złota
Zrobię ci portret, portret ze złota
Malował szklankę, burą szklankę
Płaską szklankę, jak papier płaską
Bez światła płaską i z farb
Wciąż nie był jeszcze stary
Pod siwizną miał młodą twarz
Miał swoje maleńkie czary
I czarodziejski miał płaszcz
Bo była żona, mała żona
Czarna żona, od włosów czarna
Od oczu czarna jak noc
Myślał sobie, żona i czary
Takich was jeszcze nie malowali
Malował żonę, smutną żonę
Z płótna żonę, od włosów siwą
Od oczu siwą, jak mgła
W swój któryś jubileusz
Kupił wino i wypił je sam
A potem go zabrał Morfeusz
I poszli razem aż tam
Gdzie na obrazach były rzeki
Jego rzeki, od murów rdzawe
Jak ogień rdzawe i złe
I były szklanki, jego szklanki
Złote szklanki, herbatą złote
Pod światło złote, ze szkła
I była żona, jego żona
Czarna żona, od włosów czarna
Od oczu czarna jak noc
Właściwie nic już nie było więcej
Obudził się, wstał, i pękło mu serce
Obrazy: Edward Munch
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz