Szanghaj - Aleksander Wertyński

Aleksander Wertyński - Шанхай
Szanghaj

Tadeusz Lubelski

Rozłożony nad rzeką mdłożółtą, półsenną,
Wielki ul pełen trutni, termitów i pszczół.
Widzę los tego miasta. Przez maskę kamienną
Czytam w nim, jak w pniu drzewa przeciętym na pół.

To jest kolos rodyjski, co ustać nie może,
To wśród błot i moczarów uwięziony jest dzik.
Słusznie sąd Wielkich Lamów przekleństwem obłożył
Jego bogów fałszywych blask gorzki i blichtr.

Ale zamknie się wnet krąg fatalny odpłaty,
Zwyciężeni zwycięzcom urządzą swój sąd.
Nie od dziś wywrzaskuje to tłum trędowatych,
Co u stóp miasta wznosi gnijący las rąk.

Autobusy tupoczą, rechoczą tramwaje,
Ambulanse zawodzą — przechytrzyć chcą śmierć...
Nocą latarń kolumna żar świateł rozdaje,
A w przewodach wciąż jęczy i łka chińska miedź.

Wiecznie pędzą roboty — piechotą, rikszami,
Niewolnika niewolnik gdzieś wlecze bez tchu.
W porcie dźwigi-mamuty machają trąbami,
Napełniając flakami okrętów swój brzuch.

A wytworne lokale — jak dumne kościoły,
Każdy kucharz — jak biskup, jak Biblia — menu...
Bezcieleśnie sunące kelnerki — anioły,
W lekkie stroje ubrane, z muślinu jak z mgły.

Nieskalane dziewczyny — przez diabła poczęte
Przyciskają do mężczyzn wyschnięty swój biust...
Obracają się, wiją się, tańcem przejęte,
Wciąż z wyrazem rozkoszy przywartym do ust.

Za to lud, napinając muskuły z wysiłkiem,
Wiecznie dźwiga i dźwiga swą porcję stu ton...
Jakże wszystko to dla mnie znajome — rosyjskie,
Niby już zapomniane, powraca z mych stron.

Kajdaniarzy eskorta brutalnie potrąca.
Ciągną statek burłacy, wlokąc liny pod prąd...
Słońce wszędzie tak samo złośliwe, piekące
I ta sama pieśń bólu — i stamtąd, i stąd!

Wiem już. Będzie zmieciony ten gród neonowy,
Płomień gniewu wypali dom, drzewo i rzecz.
Sąd narodu uczciwy, sąd salomonowy
Ponad łbem tego miasta zawisa jak miecz!

1 komentarz: