15 sierpnia – Marii
Kochana Marysiu.
Kochana Marysiu.
Kiedy zobaczyłam Ciebie pierwszy raz, miałaś sześć lat, poważne oczy czarnego niedźwiadka i palce wysmarowane kolorowymi kredkami. Namalowałaś wtedy obraz pt. „Strachy", wcale niewesoły.
Kiedy zobaczyłam Cię po raz drugi, miałaś gęste, leniwe warkocze, jak wycięte z sienkiewiczowskiej wyobraźni. Nie mówiłaś.
Trzeci raz spotkałam Ciebie nagle, w słońcu na sopockiej plaży. Byłaś brązowa i śmiała, a na Twojej głowie sterczały wesołe loczki. Wyrosło z Ciebie coś w rodzaju panienki. Spytałam, czy mogę przyjść do Babci na podwieczorek... „Och, przyjdź, to będzie absolutnie cudowne" - powiedziałaś przez nos.
Teraz jestem w Krakowie, w muzeum, i patrzę na obraz Wyspiańskiego przedstawiający nasturcje. Kwiaty trochę przygasły, nie są już chyba takie słoneczne, jak kiedy je malował? Czy będą blednąć dalej? Nie wiem. Chciałabym, żeby zostało tak jak jest. Wydaje mi się, że teraz są najpiękniejsze.
...A Ciebie pamiętam z czwartego naszego spotkania. Przyszłam do Was latem, późnym popołudniem. Spałaś. Zbudziłam Cię, odsłoniłaś story, zaparzyłaś herbatę, ale pozostałaś senna i cicha, jak rozgrzany na sierpniowym parapecie kotek.
Na włosach i powiekach świeciło ci delikatne sreberko, niczym resztki karnawałowego makijażu. Skośne, śpiące oczy patrzyły przeze mnie gdzieś tam, dalej, na coś co będzie, ale do czego niespieszno. Ręce i ramiona miałaś opalone na jasny, złotawy kolor nasturcji. Chciałabym, żebyś już taka została, Marysiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz