Aleksander Wertyński - Танцовщица
Tancerka
Tadeusz Lubelski
W wędrownym cyrku, w którym lwicy chce się płakać,
Gdzie ludziom jest wesoło — a zwierzętom nie,
W zawrotnym tańcu Ognistego Ptaka
Swobodne Pani wzbija skrzydło swe.
Zwierzęta wyją gdzieś tam za kratami,
Orkiestra huczy, grzmi co chwilę tusz,
I ten sam sen co wieczór śni się Pani,
O czymś, co przeszło, czego dawno nie ma już.
Ofiarny ołtarz Pani śni i płomień święty,
I czyjś uważny, nieruchomy wzrok,
I niewolnika, co na rękach wyciągniętych,
Na tarczy z brązu niesie Panią w mrok.
I tańczy Pani, czarodziejka i królowa...
Aż nagle, poprzez ekstatyczny szum,
Dostrzega Pani, że to tylko jest cyrkowa
Publika — tępy, zagapiony tłum.
Wzdrygnąwszy się, jak ptak znienacka postrzelony,
Fałszywy nagle stawia Pani krok.
Orkiestra huczy, tusz rozbrzmiewa, lśnią lampiony...
A Panią już wynoszą w chłodny mrok.
A potem tylko finałowa scena:
W czerwonych portkach kozły fika klown.
Przez chwilę jeszcze żółci się arena,
Lecz wnet — jak zwłoki — płótnem kryją ją.
Pogasły ognie. Lwicę boli głowa.
Po deszczu szary asfalt wolno schnie.
Na kilka minut — czarodziejka i królowa,
Złamane Pani wlecze skrzydło swe.
Tancerka
Tadeusz Lubelski
W wędrownym cyrku, w którym lwicy chce się płakać,
Gdzie ludziom jest wesoło — a zwierzętom nie,
W zawrotnym tańcu Ognistego Ptaka
Swobodne Pani wzbija skrzydło swe.
Zwierzęta wyją gdzieś tam za kratami,
Orkiestra huczy, grzmi co chwilę tusz,
I ten sam sen co wieczór śni się Pani,
O czymś, co przeszło, czego dawno nie ma już.
Ofiarny ołtarz Pani śni i płomień święty,
I czyjś uważny, nieruchomy wzrok,
I niewolnika, co na rękach wyciągniętych,
Na tarczy z brązu niesie Panią w mrok.
I tańczy Pani, czarodziejka i królowa...
Aż nagle, poprzez ekstatyczny szum,
Dostrzega Pani, że to tylko jest cyrkowa
Publika — tępy, zagapiony tłum.
Wzdrygnąwszy się, jak ptak znienacka postrzelony,
Fałszywy nagle stawia Pani krok.
Orkiestra huczy, tusz rozbrzmiewa, lśnią lampiony...
A Panią już wynoszą w chłodny mrok.
A potem tylko finałowa scena:
W czerwonych portkach kozły fika klown.
Przez chwilę jeszcze żółci się arena,
Lecz wnet — jak zwłoki — płótnem kryją ją.
Pogasły ognie. Lwicę boli głowa.
Po deszczu szary asfalt wolno schnie.
Na kilka minut — czarodziejka i królowa,
Złamane Pani wlecze skrzydło swe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz