Warszawa 1900

Alan Male
Ludwik Sempoliński
Warszawa 1900

Jerzy Roland

Moje uszanowanie Państwu
Przychodzę z wielkomiejskiego gwaru
Przychodzę zbulwersowany wprost tym
Co moje oczy widziały
Warszawa - niby ta sama a inna
Ulice inne, światła inne
Tylko dorożki takie same
Nawet, powiedziałbym, po prostu te same
I kobiety inne, same podlotki
Nie spotkałem ani jednej
W dojrzałych latach niewiasty
Wszystkie w takich krótkich spódniczkach
A buzie u niektórych nawet, powiedziałbym, starszawe
I takie jakieś kolorowe
Dziwne miasto
Może piękniejszym błyszczy blaskiem
Ale jednak nie takie jak za moich lat

Ach, jak inny, jak inny był świat
I niewinny był człowiek, jak kwiat
Inne były nadzieje i sny
Inny maj, inne bzy
Bez karminu był inny smak ust
Gdy nosiło się biodra i biust
Śród falbanek, koronek i wstęg
Uwił gniazdko swe czar i wdzięk

Posuwiście, jak w takt walca
Życie cicho szło na palcach
Jedwabiście wąsik lśnił
Człowiek wiedział po co żył
Partia winta, potem do niej
Wieczór razem w iluzjonie
Szept twych wyznań w ciemność biegł
Ach, gdzie te czasy – fin de siècle

Miłość. Nie wiem jak teraz wygląda miłość
Ale opowiadano mi dziwne rzeczy, i straszne
Kobieta podobno nie ukrywa się już wstydliwie
Płaszczem swoich włosów – bo ich nie ma
A młode panienki
Naturalnie nie chcę wierzyć w te plotki
Mają rzekomo kopać piłkę, rzucać dyskiem
I wstyd powiedzieć, są tak nieprzyzwoite
Że co dzień się kapią, zimą też. Nie do wiary
Kobieta bez długich warkoczy
Bez koniecznej do miłości tęsknoty
Nie uwierzę. Przecież za moich czasów:

Tuz przy sobie dwa serca, aż wstyd
Spójrzmy na nich przez szparkę i cyt
Na tę chwilę on czekał od lat
Dzielił ich rąbek szat
Sukieneczka, bluzeczka – to cóż
Dwie haleczki, wstążeczka – i już
Jeszcze tylko staniczek, szaliczek
Podwiązeczki, majteczki, buciczki, spódniczki
Trzy broszki, pończoszki, mitynki, fiszbinki
Koronki, obsłonki, sznurówka i bufka
Żakiecik, gorsecik, znów haleczka, wstążeczka
Żar bije z jej lic. Jeszcze haftki trzy – więcej nic

Posuwiście, jak w takt walca
Zbliżył cicho się na palcach
Wśród batystów, jak wśród mgły
Ja przy tobie, przy mnie ty
Jeszcze całus nas zespoli
Tylko warkocz złóż na stolik
Już rumieniec twarz jej spiekł
Ach, gdzie te czasy – fin de siècle

Podobno ludzie ciągle się teraz spieszą
Za zwodną fatamorganą
Biegają jak zwariowani na wyścigi
Czyż można tak żyć

Dzień z moich czasów
Za czasów Manowskiej, Kaweckiej, Messalki
No szampańska to była kobietka – był inny
Zimą wieczorynki, wenty, bale
Latem do wód lub na letnie wywczasy
Do Żoliborza, do Mokotowa
A wiosną:

Już śród nieba słoneczny lśni czar
Czas zdjąć bindę, ulicy brzmi gwar
Na bicyklu w Aleje się mknie
Ach ten pęd serce rwie
A gdy księżyc do snu da już znak
Mknę na wentę en fraque i en claque
W gronie zwiewnych panienek i pań
Wabi lansjer lub parę z pań

Albo w rzewnym takcie walca
Posuwiście i na palcach
I ? w ręku drży, jedwabiście wąsik lśni
Tour de?, obrót w prawo
? i brawo
W takim walcu prześnić wiek
Ach, gdzie te czasy – fin de siècle

Inny maj był, inne bzy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz