Andrzej Mandalian - Za co kochamy Bułata Okudżawę

Bułat Okudżawa - Pieśni, Ballady, Wiersze

Andrzej Mandalian

Za co kochamy Bułata Okudżawę?

Pytanie jest niewątpliwie retoryczne, gdyż zakłada, że Bułata Okudżawę przede wszystkim kochamy. Myślę jednak, że wolno mi odwoływać się do skali wzruszeń, jakie ma budzić w czytelniku imię i nazwisko uwidocznione na okładce tej książki. Wolno dlatego, że właśnie na fali odruchu emocjonalnego nawiązany został kontakt legendarnego już poety i piosenkarza z jego tak licznym audytorium, kontakt skądinąd na tyle bliski, że po dziś dzień sprawia wrażenie toczącego się wciąż dialogu.

Przed czterdziestoma bez mała laty zadzierzgnięta została ta fenomenalna wręcz więź uczuciowa między Okudżawą a zastępami jego wyznawców, fanów, wielbicieli nie tylko talentu, lecz raz po raz przez talent ten uwiarygodnianej filozofii życia, postawy, wszystkich zachowań artysty, którego już pierwsze piosenki wywołały odzew niemal lawinowy; po prostu nie sposób było pozostać wobec nich obojętnym. I to chyba właśnie intymność zarówno przekazu jak odbioru sprawiła, że o Okudżawie - rzecz w Rosji rzadka - mówi się nie inaczej, jak używając jedynie imienia: Bułat.

Po raz pierwszy usłyszałem to imię przy końcu lat pięćdziesiątych, w czasach tzw. odwilży moskiewskiej, a właściwie już nie odwilży - powodzi, wywołanej przez odbywający się właśnie w tym mieście międzynarodowy festiwal młodzieży. W jakimś zatłoczonym mieszkaniu, do którego pod wieczór zawlókł mnie początkujący poeta Jewtuszenko, kilkoro chłopców i dziewcząt niemiłosiernie dręcząc fortepian śpiewało Do widzenia, chłopcy. Za niezdarnym akompaniamentem odgadywało się przejmującą nutę goryczy, rozpaczy, żalu i całe niezwykłe ciepło bijące od tej piosenki, ale nie przyszło mi do głowy, że przez tyle następnych dziesięcioleci kolejne gromadki Rosjan, przy różnych okazjach i w różny sposób, będą powielać tę scenę, Bułat Okudżawa zaś zostanie kultowym poetą kilku kolejnych generacji.

Ku ogólnemu zdziwieniu pozostaje nim do dziś, a to dosyć znaczące w kraju, w którym poezja, przynajmniej wśród elit, nadal zwyczajowo sprawująca rząd dusz, poszczycić się może indywidualnościami tak wspaniałymi, jak Josif Brodski czy Giennadij Ajgi, nie wspominając już o liczonych na pęczki skromniejszych nazwiskach. Pozostaje nim, choć twórczość Okudżawy niewiele ma wspólnego z tym fajerwerkiem poetyckim, z jakim mamy ostatnio do czynienia w obszarze języka rosyjskiego. Z pewnością nie jest odkrywcza w warstwie języka poetyckiego, chyba nawet nigdy nie żywiła takich ambicji. Co więcej, stale towarzyszące jej tło muzyczne i hipnotyczne oddziaływanie sprawiają, że wymyka się zwyczajowym narzędziom warsztatu krytycznego, być może wcale ich nie potrzebuje. Biorąc na upartego, korzeni jej należałoby szukać w glebie jak dotąd w Rosji najżywotniejszej, w tradycji romantycznej, a także - żeby nie sięgać za daleko - w pacyfistycznym proteście żołnierskiej poezji pierwszych lat powojennych

Bo też przede wszystkim z tej ostatniej wywodzi się obsesyjnie powracający raz po raz wątek wojny, odgrywający tak wielką rolę w dorobku Okudżawy. A przecież nie zdominował go tematycznie. Tyle tylko, że przypomina, iż to właśnie jej doświadczenie ukształtowało świat wewnętrzny cudem ocalałego z pożogi światowej siedemnastolatka, narzuciło kierunek późniejszych przemyśleń i wyborów etycznych, ustaliło skalę wartości i paradoksalnie uczyniło zeń orędownika prawości, szermierza nadziei, piewcę czułości i delikatności uczuć, nadając w konsekwencji jego twórczości wymiar ogólnoludzki.Co jednak przede wszystkim cechuje jego tak tradycyjną pod względem formalnym poetykę? Wykorzystanie do maksimum pojemności emocjonalnej klasycznego wiersza, powściągliwość w symbolice i obrazowaniu, czasem patos, a najczęściej ironiczny lub autoironiczny dystans. Aforystyczność, krańcowa lakoniczność, a zarazem - przy całej dyscyplinie rytmicznej - potoczność frazy poetyckiej, wzmocnionej bezbłędną pointą. Niezwykła prostota, uwarunkowana zresztą zarówno przez klarowność impresji poetyckiej jak przez ni to roztargniony, ni to wymuszony gest artysty: sięgnięcie po gitarę. Rzecz całkiem naturalna tam, gdzie poezja aż prosi się o melodię, a druk jest albo utrudniony, albo w ogóle niemożliwy. A jednak tym właśnie gestem, jakby od niechcenia, wylansował Okudżawa - i to nie byle gdzie, w rezerwacie pieśni ludowej, królestwie romansu, ojczyźnie Wertyńskiego - nowy gatunek: piosenki poetyckiej.

W kneblowanym na wszelkie sposoby imperium, gdzie każda próba przełamania banału, każda wypowiedź, zawierająca choćby ślad sprzeciwu, przez samą swoją odmienność i żywiołowość zdawała się naruszać podstawy ładu społecznego, amatorska (jak byśmy dziś powiedzieli: piracka) fonografia zapewniła tym, skądinąd nader kunsztownym, strofom nie tylko żywot, ale też popularność, o której doprawdy mogą jedynie marzyć dzisiejsi producenci kaset zespołów rockowych.

Ale rzecz polegała nie tylko na tym. Od chwili debiutu w ścisłym gronie przyjaciół aż po triumfalne wyjście (w znaczeniu przenośnym i dosłownym) na estradę poeta podbijał serca słuchaczy już przez samo ujawnienie muzycznej struktury wiersza jako melodii założonej w nim od początku, a dodając do tego własną intonację, interpretując własnym głosem jego emocjonalne i instrumentalne bogactwo, wysunął zarazem na pierwszy plan własną osobowość. Stał się gwiazdą, narzucił słuchaczom nowego bohatera lirycznego - Bułata Okudżawę.

To nie przypadek, że nie tylko w jego praktyce, również w jego wizji świata muzyka i poezja zawsze stanowią jedność, a związek słowa z dźwiękiem i barwą jest jak najbardziej organiczny. Dla niego, jak dla dawnych Greków, muzyka jest pojęciem wszelkiej sztuki, na swój sposób organizującej i harmonizującej byt. I stale podkreślając tę jej rolę, tym większą wagę przywiązuje do słowa jako swego tworzywa podstawowego, cyzelując wiersze z precyzją jubilera.

Wspomniałem już o ich prostocie. Jakże jednak jest zwodnicza, gdy w swoich próbach zdyscyplinowania i uporządkowania rzeczywistości wydaje się Okudżawa rozkładać całą jej wielorakość i wieloznaczność na elementy pierwsze, jakby wciąż ją postrzegał oczami dziecka. Świat jest pełen kolorów, ale barw podstawowych jest siedem; pełen muzyki, ale liczba dźwięków w oktawie jest stała. To one składają się na całą złożoność naszych doznań, uczuć, zachowań i to im przede wszystkim - tym prostym tonom, takim jak granie świerszcza, głos fletu, zapach razowca czy szloch kobiety - powinniśmy dochować wierności w naszym pojmowaniu świata. Bo choć jest nad wyraz różnorodny, ilość pierwiastków jest w nim ograniczona i liczą się tylko sprawy elementarne: biel i czerń, dobro i zło, życie i śmierć; na dobrą sprawę liczą się „ЛИШЬ ЗЕМЛЯ И НЕБО".

Co zatem proponuje nam Okudżawa w nawiązanym przed laty dialogu? Rzeczy najprostsze: przyjaźń, zrozumienie, dobroć, wspaniałomyślność z jednej strony i nietolerancję wobec zła z drugiej. Takie jest w istocie przesłanie artysty, którego piosenkom, niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z krótką refleksją liryczną, opisem realistycznym, przypowieścią czy bajką, zawsze patronują trzy siostrzane muzy: Miłość, Wiara, Nadzieja. I mimo że snuje się wciąż w pobliżu cień ich niezbyt dalekiej kuzynki - Śmierci, już sama ich wszechobecność w jego mitologii otacza tę poezję klimatem jakiejś oczyszczającej pogody, pozwala nawet mówić o optymistycznej koncepcji życia.

W połowie lat sześćdziesiątych, kiedy sława Okudżawy sięgała szczytów, a luki w ukazujących się z rzadka i okrojonych tomikach poety zaczęły uzupełniać wydawnictwa emigracyjne, media państwowe nadal uporczywie ignorowały jego istnienie. Jedynym jego debiutem w tych mediach było wytłoczenie w tajemnicy przed autorem płyty długogrającej z zapisem jego wieczorów autorskich na użytek wąskiego kręgu wyższych urzędników partyjnych.A przecież Okudżawa nie był dysydentem w potocznym rozumieniu tego słowa. Przynajmniej z początku. Nie mówię tu o poglądach czy postawie, charakterystycznej dla całego pokolenia chruszczowowskiej „odwilży", którego był niewątpliwym wyrazicielem, czy jak wtedy zaczęto mówić - bardem, ale jego ballady, poza nielicznymi wyjątkami pozbawione akcentów sensu stricto politycznych, zyskiwały je dopiero w trakcie tłumnych estradowych spotkań autorskich. To zmumifikowana czasoprzestrzeń ówczesnej Rosji, w której powtórzenie któregokolwiek z dziesięciorga przykazań stawało się niemal objawieniem, uczyniła zeń dysydenta. W jej pozornej rzeczywistości literackiej sama intensywność przeżycia artystycznego, osobność tonu, inny rozkład wartości etycznych wystarczyły, by ballady Okudżawy nabrały znaczenia totalnego protestu, a autor ich stał się uosobieniem zmagań, toczonych o zachowanie wolności, tożsamości i godności ludzkiej.
Ale dopiero gdy w odpowiedzi na głos poety odezwały się wreszcie zwielokrotnionym echem niezliczone protest-songi, gdy zaintonował swoje pożegnalne requiem wielogłosy chór sowieckiego undergroundu pod batutą Aleksandra Galicza, gdy dławiący się gułagową grypserą zachrypnięty bas Włodzimierza Wysockiego sięgnął rejestrów prawd metafizycznych, stało się oczywiste, że to właśnie Bułat Okudżawa ze swoją gitarą - ten klasyczny tenor liryczny! - świadomie czy nieświadomie rozpoczął w Rosji proces formowania się coraz bardziej uniezależniającej się od państwowej cenzury kultury alternatywnej.

Również w Polsce Okudżawa zyskał liczne audytorium i licznych wielbicieli. Taśmy z jego nagraniami krążą tutaj za pamięci już paru pokoleń i nie wygląda na to, by nawet fenomen Wysockiego kiedykolwiek zagrażał jego popularności. Polakom Okudżawa wydaje się szczególnie bliski ze względu na więzi, jakie łączą go z Polską. Trafił do niej wtedy, gdy wydawała się Rosjanom oknem na świat; to przez nią odkrywali Europę. Bułat dla odmiany odkrył w Polsce Polskę: jej pejzaż, jej historię, czemu - odkąd motyw polski wszedł na stałe do jego twórczości - dał niejedno świadectwo. To właśnie on przed trzydziestoma z górą laty, jako pierwszy wśród Rosjan, upominał się o Katyń w swoim wierszu o nocnej Warszawie.

Najściślej jednak związał się z ludźmi, zwłaszcza reprezentującymi to, co w Polakach cenił najbardziej - umiłowanie wolności, podczas gdy oni nie bez racji postrzegali w nim ostatniego chyba przedstawiciela romantycznej generacji Przyjaciół-Moskali. Skądinąd swoje związki z polskimi kołami dysydenckimi przypłacił kolejnymi szykanami. Polakom bliski jest Okudżawa również ze względu na swój stosunek do procesów zachodzących w Rosji współczesnej. Nie tylko w publikowanych ostatnio utworach, ale też w licznych i - w miarę eskalacji awantury czeczeńskiej - coraz bardziej zaangażowanych wypowiedziach publicystycznych, konsekwentnie walczy o własną, zakodowaną w całej jego dotychczasowej twórczości, wizję Rosji przyszłej. I choć sam stwierdza bez osłonek, że społeczeństwo rosyjskie jest tak przesiąknięte sowiecką imperialną psychiką, że dla pozbycia się jej potrzebuje zmiany co najmniej kilku pokoleń, myślę, że z tym właśnie jego odłamem, z którym związane jest nazwisko Okudżawy, łączyć należy nasze nadzieje, bo tam jest sumienie Rosji.

Kilka słów o polskich przekładach utworów poety. Tłumaczenie poezji z zasady jest przedsięwzięciem karkołomnym. W przypadku Okudżawy rzecz komplikuje się jeszcze bardziej ze względu na wymienione już cechy jego poetyki. W swoich wysiłkach przekazania przynajmniej części urody oryginału, tak by nie naruszyć delikatnej materii wiersza, tłumacz, zwłaszcza gdy zostaje zmuszony do zachowania rytmu pierwowzoru, musi niekiedy dokonywać wyborów naprawdę ryzykownych. Tym bardziej, że przy tym stopniu trudności nie zawsze udaje się zachować precyzję i bezpośredniość oryginału. Wydaje się, że większość tłumaczy usiłuje przede wszystkim odtworzyć klimat tej poezji, rezygnując z dosłowności i szukając polskich ekwiwalentów dla przenośni i obrazów, wyrastających z obcego kontekstu kulturowego…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz