Dress Rehearsal Rag - Leonard Cohen

Więc dlaczego zacząłem tłumaczyć? Było tak. Z chwilą zerwania umowy koprodukcyjnej pomiędzy Filmem Polskim a pewną zachodnią wytwórnią odzyskałem wolność i mogłem nareszcie odwiedzić dawno nie oglądanych przyjaciół. Oczywiście zacząłem od Maćka Karpińskiego. Pojechaliśmy na Bielany i szczęśliwie zastaliśmy go w domu. Był bardzo smutny.
- Co się stało?
- Nie ma Haszka.
- Jak to? Zginął?
- Poszedłem z nim na spacer - opowiadał  - i w pewnym momencie jak oszalały pognał na przystanek, wsiadł do ruszającego właśnie tramwaju i odjechał. Pocieszaliśmy Maćka, jak się dało, ale wiedzieliśmy, że w wypadku Haszka nie pomoże żadne ogłoszenie w gazecie, była to bowiem potężna indywidualność.
- On nie wróci - westchnął Maciek. - Wyglądał jak ktoś odjeżdżający na zawsze.
Cóż mogliśmy na to powiedzieć. Zapanowało milczenie, lecz oto niespodziewanie Maciek otrząsnął się z przygnębienia i z uśmiechem sięgnął po leżące na biurku czasopismo.
- Zobaczcie - powiedział. Ubawicie się.
Nie ubawiliśmy się jednak. Nie chcę tutaj wymieniać tytułu tego czasopisma, w każdym razie było to czasopismo niewątpliwie kulturalne, w którym zawsze można było znaleźć jakieś ciekawe nowinki literackie ze świata. W pokazanym nam przez Maćka numerze dwie bite strony zajmowały polskie tłumaczenia kilku ballad z pierwszej płyty Cohena. Tłumaczenia były podpisane przez pewnego znanego fachowca tekściarza, którego nazwiska też wolałbym tutaj nie wymieniać. To było straszne, okropne, a Maciek uważał, że również śmieszne. Wyglądało na to, że fachowiec niczego, ale to niczego, w związku z Cohenem nie przeżył To, co wykonał, było zimne, bezosobowe, rytmiczne i najeżone błędami. Nie filologicznymi, bo to był fachowiec anglista. Błędami wynikającymi z powierzchownego potraktowania zagadnienia, z nieznajomości życia i postawy filozoficznej Cohena. Na przykład w balladzie o Zuzannie, która powstała w czasach, gdy Cohen prowadził życie montrealskiego hippisa i w związku z tym mówił określonym językiem, fachowiec nie pojął znaczenia zwrotu o zmianie długości fali. Z tego, co napisał, wynikało, że Zuzanna nastawia swojemu gościowi radio, a nie sprawia, że zaczyna się on poruszać w tej samej częstotliwości, co ona. Ale najbardziej wkurzyło mnie to, co fachowiec zrobił z moją ukochaną balladą o „siostrach miłosierdzia". Zgodzisz się chyba ze mną, że cohenowskie określenie przedstawicielek najstarszego zawodu świata jest dobre i piękne. Nie ma w nim ani szczypty potępienia ani odrobiny oceny. Cohen, kiedy to pisał, nie był jeszcze buddystą, ale mimo to często intuicyjnie dotykał samego jądra prawdy. Określenie „siostry miłosierdzia" jest po prostu prawdziwe, prawdziwe aż do bólu istnienia. A tymczasem fachowiec, wyobraź sobie, napisał „siostry łaskawe". Pewnie dlatego, żeby mu się zgadzała ilość sylab. Kurwa mać! Przepraszam, ale musiałem. Jeszcze teras krew się we mnie burzy na samo wspomnienie.


Leonard Cohen - Dress Rehearsal Rag
Strzęp próby kostiumowej

Maciej Zembaty


Czwarta po południu
Czuję się kiepsko, jestem sam
- Gdzie się podziałeś, złoty chłopcze
Gdzie jest twój słynny, złoty fart?
Myślałem, że wiesz
Gdzie słonie lubią spędzać noc
Myślałem, że jesteś księciem
Miasta Słoniowa Kość
Przyjrzyj się swemu ciału dziś
Młodości jakby coraz mniej
I krzyczy z lustra gorzki głos
- Hej, książę, ogól się!
Uspokój drżące palce
Na nogach trochę pewniej stań
Czy uda się odwinąć
Nierdzewnej żyletki stal?

Słusznie, do tego doszło już
Tak, tak, do tego doszło już
To była długa droga w dół
To była dziwna droga w dół

Brak ciepłej wody
A zimna ledwo cieknie też
Cóż, mogłeś tego się spodziewać
W twoich mieszkaniach tak już jest
Nie pij z tego kubka
Nie myłeś go przez cały rok
To nie jest światło, przyjacielu
To tylko mąci się twój wzrok
W mydlanej pianie kryje twarz
Święty Mikołaj, tak czy nie?
Masz zawsze prezent dla każdego
Kto swym aplauzem darzy cię
Chciałeś wygrywać każdy wyścig
Lecz przegrywałeś nawet start
Przez lustro wolno kroczy pogrzeb
I wchodzi już na twoją twarz

Słusznie, do tego doszło już...

Kiedyś była sobie jakaś ścieżka
I dziewczyna jakaś rudowłosa
I mijało wam lato za latem
Na zrywaniu różnych jagód w lasach
Ona czasem była kobietą
Lecz i dzieckiem bywała czasami
I obejmowałeś ją mocno
W cieniu dziko rosnących malin
Zdobywaliście góry o zmierzchu
Każdy widok zmieniałeś w pieśń
I gdziekolwiek byście nie poszli
Miłość z wami musiała pójść też
O tym nie da się zapomnieć
Więc pięść zaciskasz z całych sił
Na twojej ręce nabrzmiewają
Autostrady żył

Słusznie, do tego doszło już...

Ciągle jeszcze możesz znaleźć pracę
Wyjść, pogadać sobie z kimś
Możesz także wysłać ogłoszenie
Do któregoś z licznych pism
Przystąp do Różokrzyżowców
Oni nadzieję zwrócą ci
Znajdziesz miłość swą w diagramie
Gdy otrzymasz od nich list
Lecz ty nie wierzysz już w ogłoszenia
Może tylko w to jedno bez słów
Zapisane na przegubie ręki
Razem z wielu tysiącami snów
A więc śmiało, Święty Mikołaju
Żyletkę mocno, trzyma mocno jego dłoń
Już nakłada swoje ciemne okulary
Pokazuje, gdzie zadać cios

Wtem rozległ się kamery szmer
Kaskader zajął miejsce swe
To kostiumowej próby strzęp

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz