Jerzy Jurandot - O szoferze J. Podskrobku
historia autentyczna
Gdzie ciche fale rzeki Wisły płyną,
Ulica Solec 22,
Żył J. Podskrobek ze swą rodziną,
A jego dola czarna i zła.
Jako ta sosna wiatrem miotana,
Tak jemu było to życie psie,
Na swej taksówce jechał do rana,
A nic nie zarabiało się.
Nieletnie dziecię, smutne i blade,
Na ulicy Solec ze zimna drży,
W sklepie Majewskiej brał wszystko na kredę,
Był winien złotych z 63.
- O drogi mężu, o J. Podskrobku –
Mówiła żona - z czego mamy żyć?
Nie masz, ach nie masz swego zarobku,
A tej Majewskiej trzeba zapłacić.
- O drogo żono, Mario Podskrobkowo,
Ja się zabiję u rozstajnych dróg,
Ach, tyle nieszczęść nad moją głową,
Ach, nad mem grobem już krąży kruk.
Z temi słowami na miasto jedzie
I do taksówki wsiadło gości dwóch,
A jak wysiadło, J. Podskrobek patrzy:
Paczuszka leży - i zbladł tak jak duch.
Bo w tej paczuszce złoto, diamenty,
I duże pieniądze leżały tu,
Więc J. Podskrobek, chociaż był zajęty,
Raz, dwa zapycha z tern do cyrkułu.
A tam się właśnie ci goście martwili
I w oczach widać rozpacz i łzy:
- O my nieszczęśni, cośmy zrobili,
Gdzie nasze złoto i diamenty?
Wtem J. Podskrobek na progu stanie,
Paczuszkę kładzie i mówi: - Na!
Jam jest uczciwy, choć nieszczęśliwy,
I moja dola gorzka i zła.
Więc oni jemu do nóg upadli
I dziękowali, że nic nie wziął:
- O J. Podskrobku, inni by ukradli,
A tyś nie złodziej, tylko anioł!
I jak pieniądze te przeliczyli
I znów widzieli, że nic nie wziął,
Sto złotych nagrody jemu wręczyli,
A on, że mało, to troszkę klął.
Lecz jak J. Podskrobek do domu wraca
Na ulicę Solec 22,
Patrzy - przed bramą w sześć koni karoca
I list na piśmie od prezydenta.
Zawieźli jego na zamku baszty
I powiedzieli do niego tak:
- Żeś jest uczciwy, medala masz ty,
Bo takich w kraju nam jest bardzo brak.
I dostał jeszcze forsy przez trzy lata
I ma już teraz co do gęby kłaść,
Dostał Chevroletę od pana Fiata –
Czasami, widać, warto jest nie kraść.
historia autentyczna
Gdzie ciche fale rzeki Wisły płyną,
Ulica Solec 22,
Żył J. Podskrobek ze swą rodziną,
A jego dola czarna i zła.
Jako ta sosna wiatrem miotana,
Tak jemu było to życie psie,
Na swej taksówce jechał do rana,
A nic nie zarabiało się.
Nieletnie dziecię, smutne i blade,
Na ulicy Solec ze zimna drży,
W sklepie Majewskiej brał wszystko na kredę,
Był winien złotych z 63.
- O drogi mężu, o J. Podskrobku –
Mówiła żona - z czego mamy żyć?
Nie masz, ach nie masz swego zarobku,
A tej Majewskiej trzeba zapłacić.
- O drogo żono, Mario Podskrobkowo,
Ja się zabiję u rozstajnych dróg,
Ach, tyle nieszczęść nad moją głową,
Ach, nad mem grobem już krąży kruk.
Z temi słowami na miasto jedzie
I do taksówki wsiadło gości dwóch,
A jak wysiadło, J. Podskrobek patrzy:
Paczuszka leży - i zbladł tak jak duch.
Bo w tej paczuszce złoto, diamenty,
I duże pieniądze leżały tu,
Więc J. Podskrobek, chociaż był zajęty,
Raz, dwa zapycha z tern do cyrkułu.
A tam się właśnie ci goście martwili
I w oczach widać rozpacz i łzy:
- O my nieszczęśni, cośmy zrobili,
Gdzie nasze złoto i diamenty?
Wtem J. Podskrobek na progu stanie,
Paczuszkę kładzie i mówi: - Na!
Jam jest uczciwy, choć nieszczęśliwy,
I moja dola gorzka i zła.
Więc oni jemu do nóg upadli
I dziękowali, że nic nie wziął:
- O J. Podskrobku, inni by ukradli,
A tyś nie złodziej, tylko anioł!
I jak pieniądze te przeliczyli
I znów widzieli, że nic nie wziął,
Sto złotych nagrody jemu wręczyli,
A on, że mało, to troszkę klął.
Lecz jak J. Podskrobek do domu wraca
Na ulicę Solec 22,
Patrzy - przed bramą w sześć koni karoca
I list na piśmie od prezydenta.
Zawieźli jego na zamku baszty
I powiedzieli do niego tak:
- Żeś jest uczciwy, medala masz ty,
Bo takich w kraju nam jest bardzo brak.
I dostał jeszcze forsy przez trzy lata
I ma już teraz co do gęby kłaść,
Dostał Chevroletę od pana Fiata –
Czasami, widać, warto jest nie kraść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz