W żółtych płomieniach liści - Agnieszka Osiecka


Skaldowie, Łucja Prus
W żółtych płomieniach liści

Agnieszka Osiecka


W żółtych płomieniach liści
brzoza dopala się ślicznie.
Grudzień ucieka za grudniem,
styczeń mi stuka za styczniem.

Gdzieniegdzie jeszcze życie pełza
przy ziemi blisko jak przy matce,
maślaki stare toną we łzach
na mrozu łasce i niełasce.

Gęsi już wszystkie po wyroku,
nie doczekały się kolędy.
Z uciętą głową, ze łzą w oku
zwiędną jak kwiaty, które zwiędły.

Dziś jeszcze gęsi kroczą szumnie
w ostatnim sennym kontredansie,
jak tłuste księżne, które dumnie
witały przewrót, kiedy stał się.

I ja witałam nieraz kogoś,
za chmurą, za górą, za drogą -
i ja witałam nieraz...

Ognisko palą na polanie.
W nim liszka przez pomyłkę gore.
A razem z liszką drogi Panie
me serce biedne, ciężko chore.

Lecz nie rozczulaj się nad sercem,
na cóż mi kwiaty, pomarańcze...
Ja jeszcze z wiosną się rozkręcę.
Ja jeszcze z wiosną się roztańczę.

I ty witałeś nieraz kogoś,
za chmurą, za górą, za drogą,
i ty witałeś nieraz...

Wśród ptaków wielkie poruszenie.
Ci odlatują. Ci zostają.
Na łące stoją jak na scenie.
Czy też przeżyją? Czy dotrwają?

I ja żegnałam nieraz kogoś
i powracałam już nie taka,
choć na mej ręce lśniła srogo
obrączka srebrna, jak u ptaka.

I ty żegnałeś nieraz kogoś,
za górą, za chmurą, za drogą,
i ty żegnałeś nieraz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz