Edward Dziewoński - Baśń o srebrnym dzwoneczku
Jeremi Przybora
Jeremi Przybora
Było to w czasach, kiedy miasto porastały jeszcze brzydkie, czynszowe kamienice. Gzymsy tych brzydkich kamienic były jednak szerokie i lunatykom, w przeciwieństwie do innych niektórych warstw społeczeństwa, powodziło się nieźle. W cichych uliczkach, do których nie docierał kolorowy jazgot neonów, widać było w księżycowe noce pogodnych somnambulików, przechadzających się swobodnie po wygodnych, gładkich gzymsach brzydkich, czynszowych kamienic.
Do najszczęśliwszych lunatyków miasta należał aptekarz, Jan Baptysta. Znalazł on bowiem nie tylko szczęście w popłatnym zawodzie, ale również piękną i dobrą żonę w małżeństwie. Piękna zaś i dobra aptekarzowa znalazła, już poza nim, Stanisława Chryzostoma, młodzieńca smukłego i tak czystego, że jego miłość nie zostawiała żadnych plam na jej sumieniu.
I oto, kiedy szczęśliwy aptekarz, Jan Baptysta, wołany księżycową tęsknotą, wyruszał w nocną wędrówkę po gzymsach, by ruchem na świeżym powietrzu zdrowia sobie przysporzyć, zastępował go u boku żony Stanisław Chryzostom. U boku żony pięknej i dobrej, bo troskliwie opiekowała się mężem. Aby go ustrzec przed chłodem nocy, zarzucała mu ciepły szalik na szyję, zaś by go ustrzec przed nieoczekiwanym spotkaniem obcego mężczyzny w negliżu, do ulubionej szlafmycy Jana Baptysty przyczepiała srebrny dzwoneczek. Jego przenikliwy subtelny dźwięk wydzwaniał godzinę szczęścia Stanisława Chryzostoma. Ten sam powracający dzwoneczek delikatnie ostrzegał i wypraszał młodzieńca z objęć aptekarzowej. Dliń, dliń, dliń.
Mijały tygodnie, miesiące, minął rok… A po roku dziecię zakwiliło, ale nie na łonie aptekarzowej. Nie. Zakwiliło dziecię słodkie na mansardce o parę dachów dalej, u pewnej uroczej wdówki. A kiedy rozkoszne to dzieciątko gaworzyć zaczęło, z jego różanych usteczek najczęściej słychać było wesołe „dliń dliń dliń dliń” – dźwięk srebrnego dzwoneczka…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz