Pacjent - Jonasz Kofta


Jonasz Kofta - Pacjent

Diagnozę razem ustalmy
Uciekam w krainę cudów
Byłem po prostu zbyt normalny
To z nudów, zwyczajnie, z nudów
Która godzina?
Nie mam zegarka
Którego dzisiaj?
To nic nie znaczy
W rzeczywistości jak w płocie – szparka
Przez którą wszystko widzę inaczej
Jak mam na imię
I na nazwisko?
W tej chwili nie mam
Ot i wszystko
Pan pyta
Skąd ta amnezja
I błogi uśmiech na twarzy?
Zgasiłem jaźń, włączyłem poezję
Trzeba się tylko odważyć
Wszystko przepływa obok
Zamykam oczy, świat znika
Nie muszę wreszcie być sobą
Potrafię wreszcie być nikim
* * *
Czy chciałbym wyryć swoje imię
Na gładkich lustrach wód leniwych
W przejrzystym, głębinowym zimnie
Nieczuły istnieć i szczęśliwy
Szczęśliwy, bo płynący wiecznie
Szczęśliwy, bo bez granic
Od źródła aż do ujścia przestrzeń
Objęty czasu ramionami
Nie dla mnie kryształowa trumna
Życia od siebie nie oddzielę
Bym w jasne słońce patrzeć umiał
Okiem rozwartym jak topielec
Ja jestem ciekaw swojej śmierci
I jednym tylko się trwożę
Gdy serce pęknie mi na ćwierci
Już wiersza o tym nie ułożę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz