Jeremi Przybora
Garden party lady Marty
Garden party lady Marty
zaczynało się o czwartej.
Bywał na nim jeden gość –
co i raz to inny ktoś.
Bowiem gość, co tam był przyszedł,
to już stamtąd nie był wyszedł,
gdyż u lady Marty stóp
pozostawał jako trup.
Ale zanim to się stało,
powierzała mu swe ciało,
sama czerpiąc rozkosz zeń –
gdzie altany miły cień.
Przy altanie w tamaryszkach
już czyhała dłoń opryszka,
a w niej ogrodowy wąż
kierowany dłonią tąż.
Gdy skończyła się rozpusta –
gość dostawał wody w usta.
Lady mu ściskała nos,
więc on topił się jak mops.
Ukończywszy grób mu kopać,
zasadzała heliotropa,
„heliotrupem” zwąc ten kwiat
w tym wypadku akurat.
Aż tu raz nie wyszła zbrodnia,
bo gość był to łykacz ognia,
co się jeszcze żarzył w nim
i dał z wodą straszny dym.
Tak okropnie długo dymił,
że wydało się co czyni
lady Marta sprytnie dość,
gdy jej się spodoba gość.
Przybył ciekawością party
Scotland Yard na garden party –
lady Marty ogród zrył:
w każdym klombie facet był.
Od dnia tego lady Marta
ma przezwisko „garden-partacz”
i stanowi żartów cel
u sąsiadów z innych cel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz