Jonasz Kofta - Syn epoki
Patrzysz w niebo, synu epoki
Niebo wielkie, niebo gwiaździste
Wiekuiste, iskrzące mroki
Zapytują o czas twój i miejsce
Patrzysz w niebo i wiele tracisz
Przecież tyle już wiesz, tyle umiesz
Od ciężarów doczesnych garbaci
Nie podnoszą głowy tak dumnie
Czy udajesz, że tego nie wiesz
Mechanizmów silnika sterniku?
Patrzysz w gwiazdy, skończysz na drzewie
Albo gorzej: w szkolnym podręczniku
Na odległość ramienia sięgaj
Możesz tyle nabyć, tyle zbyć
Luksusowa jest niebios potęga
Można bez niej wygodnie żyć
Chcesz zadzierać łeb do góry?
Ruch tamujesz, na pobocze zejdź
Gwiazdy zaraz przesłonią chmury
Słabość minie, powróci sens?
Patrzysz w niebo, synu epoki
Chcesz być mały, malutki, maleńki
Gdy nad tobą stoi głęboki
W granat nocy stężały błękit
Tamte drogi nie mają końca
A ty, świadom celu swych losów
A nad tobą gwiazda migocąca
Odblaskowe światło kosmosu
Czy szaleństwo takie przystoi
Posiadaczom zegarków ręcznych?
To rozprasza, to wcale nie koi
Prawdę mówiąc: ziębi i męczy
Na odległość ramienia sięgaj
Możesz tyle zdobyć, tyle mieć
Ku przestrzeni wyciągnięta ręka
Znaczy tyle, że palców masz pięć
Chcesz zadzierać łeb do góry?
Myśli roją się w nim ponad stan
Gwiazdy zaraz przesłonią chmury
Minie chwila, nim stwierdzisz: To ja?
Tak, to ty, znikomy jak listek
Wynalazco swych własnych piekieł
Póki nad tobą niebo gwiaździste
Póty w tobie prawo moralne
I stawać się możesz człowiekiem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz