Rozmowa z księżycem - Marian Hemar


Włada Majewska
Rozmowa z księżycem

Marian Hemar

Księżyc w Londynie na niebie
Zagląda w okno me.
W milczeniu patrzymy na siebie
Przez chwilę, albo dwie.
I nagle dreszcz wyobraźni
Przenika mnie na wskroś —
Bo słyszę — słyszę wyraźni —
Że on do mnie szepce coś:

Ta ludzie kochane! Ta Matko Królewska
Taż oczom nie wierzę — to panna Majewska!
A pani się patrzy, jak obca na obcego,
Jakby pani nie spoznała księżyca lwowskiego!
A jak pani na Corsie chodziła szpacerem
I na ławce w Stryjskim Parku siedziała z kawalerem
I w bramie na dobranoc, jak on panią całował —
To kto wtedy w chmurach dyszkretnie się chował?
Czy ja tak się zmienił, czy tak się postarzał,
Żeby dziwczuk ze Lwowa mnie nie zauważał?
Czy ja się tak posunął, posiwiał i zbrzydł?
Ach, pani Majewska — faktyczni, że to wstyd!

Wstyd chwycił mnie niewymowny,
Połknęłam w gardle łzy.
I mówię — księżycu szanowny —
Ta joj — to pan? To ty?
Powiedz mi — niech pan mi powie,
Co słychać? Czy pan zdrów?
Pan teraz tu? Nie we Lwowie?
Pan tyż już — opuścił Lwów?

Ta co pani gada? Ta pani Majewska!
To szczęście, że ja panią znam od oseska!
Taż ja tam po Lwowie co nocy szpaceruję,
Od bramy do bramy, jak pies tak waruję,
Od Kopca do Corsa, od Corsa do Dworca,
Bez chwili urlopu, jak nocny dozorca.
Po rynnach się ślizgam, po dachach się posuwam,
I srebrzę i złocę, uważam i czuwam,
I w każdym zaułku i na każdym zakręcie
Pilnuję tego Lwowa — na wasze przyjęcie!
Ja tylko tu na chwilę — bo tam teraz świt —
A pani mnie posądza!... Faktycznie, że to wstyd!

Więc ja wyciągam ramiona —
A on na górze lśni —
I wołam jak jakaś szalona:
Księżycu! Powiedz mi!
Powiedz mi tylko dwa słowa,
Ty mi to wyjaw sam —
Kiedy ja wrócę do Lwowa?
Czy w ogóle wrócić mam?

Ta co za pytanie? Ta pani Majewska —
Ta jasne — a wtem jakaś chmurka niebieska
Zasnuła go z boku i mrokiem go zawlokła
I próżno się patrzę — wychylam się z okna —

I deszcz zaczął siąpić i błyszczy się ulica
I niebo jest czarne i nie ma księżyca
A ja myślę: Tym lepiej. A ja myślę:
Nie szkodzi On teraz we Lwowie po Łyczakowskiej chodzi
I w każdym zaułku i na każdym zakręcie
Pilnuje — sam powiedział — na moje przyjęcie
Już w oknie londyński zieleni się świt.
A ja płaczę i śmieję się. Faktycznie, aż mnie wstyd.

Obrazy: Oleg Szewczuk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz