Na nasze wesele zajedzie kareta
Zaprzężona w białe konie
A pierwszym drużbą będzie poeta
Gitarę chwyci w dłonie
By śpiewać piękne wiersze o tobie
Jakich ja śpiewać nie umiem
Potem ja ciebie wezmę na ręce
Zaniosę tam
Gdzie szczęścia będzie najwięcej...
Weźmiemy z sobą jedynie tom wierszy
Niczego więcej nie chcę
Gdy w lesie na łące usłyszę wśród świerszczy
Twoje i moje serce
Będziemy sami jak Adam i Ewa
Raj odkryjemy na nowo
Ja będę ciebie nosił na rękach
I śpiewał, że
Na świecie tyle jest piękna...
Pechowy dzień, pechowy dzień
Gdy od początku wszystko się układa źle
Tak jakby drogę przeciął rwącej rzeki prąd
A z oczu znikł bezpieczny ląd
Ktoś rzucił czar i urok zły
Mój Anioł Stróż na miękkiej chmurze smacznie śpi
A twoje ślady zatarł roztargniony wiatr
I szczęścia brak, tak bardzo brak
Bo moje szczęście jest w pobliżu dłoni twych
I oczu, i oczu
Przychodzi czasem bardzo cicho w moje sny
Z pomocą, z pomocą
Zostawia przy mnie najcieplejsze z wszystkich słów
Twe imię, twe imię
Od zmierzchu do rana nie grozi mi nocny chłód
Pechowy dzień, pechowy dzień
Na pewno kiedyś przecież musi skończyć się
Na środek twojej drogi rzucę bukiet róż
Nie miniesz go, nie miniesz już
Bo moje szczęście...
Zostanie przy mnie najcieplejsze z wszystkich słów
Twe imię, twe imię
Od rana do rana nie będzie nam groził chłód
Seweryn Krajewski Niewielkie szczęście Jadwiga Has
Było kruche, niewielkie
Było jasne, przejrzyste
Uśmiechało się ufnie do wszystkich
Nie groziło nikomu
Nie wróciło do domu
Moje szczęście - naprawdę niewielkie
Może gdzieś tam na liściu
Zbyt zmęczone usiadło
A wiatr z liściem je porwał znienacka
Potem z liściem porzucił
I nie umie tu wrócić
Z dalekiego, nieznanego miasta
Może gdzieś usłyszało
Słowa, których nie znało
Zapragnęło tych słów się nauczyć
Słowa były zbyt wielkie
No a szczęście - maleńkie
Z ich ciężarem nie może tu wrócić
Może kiedy zmężnieje
Zbierze siły, urośnie
I odnajdzie mnie znowu wśród ludzi
Moje szczęście niewielkie
Będzie silne i piękne
Wielkim szczęściem do mnie powróci...
Nawet na kamiennej plaży
Można znaleźć swoje miejsce
I nie trzeba być jaszczurką
By zrozumieć mniej lub więcej
Przylgnąć ciałem do kamieni
I polubić ich kamienność
Nie uwiera bardziej kamień
Niż codzienność...
Tam na plaży kamienistej
Kamień się rozpala w słońcu
Spada w wodę z gradem iskier
W wodę barwy ponczu
Kiedy w słońcu także płoniesz
By się z ogniem zmierzyć
Możesz się potoczyć w wodę
Lecz kamieniem nie być, nie być
Komu na kamiennej plaży
Wpadnie iskra prosto w serce
I na przestrzał je otworzy
Nie za kamień chwycą ręce
Fruną w niebo jak dwa ptaki
Na ofiarę dziękczynienia
Nie zostawią swego śladu
Na kamieniach...
Nie oglądaj się za siebie, w smutki, które zgasły
Które chmurą zasłoniły oczy dobrej gwiazdy.
Nie oglądaj się za siebie, w życiu naszym "panta rhei"
Oprócz tego co niezmienne - wiary i nadziei
Po zimowych dniach kwiatem sypie maj
I na Ziemi będzie kiedyś zwykły ziemski raj
Z obudzonych serc dobra spłynie w bród
By nakarmić nim świat cały, wierzę w taki cud
Nie pochylaj głowy nisko, spójrz na lazur nieba
Ciemne chmury wiatr rozwiewa i złej gwiazdy nie ma
Ktoś do ciebie dłoń wyciąga, nie trać ani chwili więcej
Czas przemija i ucieka - obudź znowu serce
Chwytaj wszystkie dni, póki twoje są
Śpiesz się kochać świat i ludzi, nim zadzwoni dzwon
Kochaj świt i zmierzch i codzienny trud
Złoty warkocz życia splataj - życie to jest cud
Gdybym ja był cichym wiatrem z gór
Dla ciebie bym pieśni grał
O długich lotach nad grzbietami skał
O wielkich skrzydłach, które los mi dał
Grałbym, grał
Gdybym ja był wiernym paziem twym
U twoich stóp leżałbym
Przy pantofelku złotym zasypiałbym…
Pragnąłbym, nie śmiałbym
Jak to słodko światełkiem być
Iskierką być, ledwie śni
Gdybym ja był lotnym piaskiem z mórz
Uciekałbym z twoich dróg
By nie zakurzyć twych dostojnych nóg
I zniknąć hen, gdzie płonie tylko głóg
Gdybym mógł
Gdybym ja był gwiazdą w niebie tym
Miłością twą wzgardziłbym
Po niebie czarno-złotym żeglowałbym
Płynąłbym, zginąłbym
Gdy szukam słów
Gdy szukam takich słów
Którymi mógłbym nazwać cię
Z tomików wierszy zbieram je
I chowam gdzieś na serca dnie
Te słowa, których treść już znam
Lecz każde z nich ktoś komuś mówił już
Więc ja nie powiem tobie nic
W melodię wplotę włosy twe
Twój każdy krok, twój każdy gest
I tylko tobie zagram ją
To bossa nova, to bossa nova
Dziś mówi o nas, dziś mówi do nas
Uwierz jej jak ja
Gdy weźmiesz ją tam
Gdzie twój cichy dom
Otworzysz dla niej swoje drzwi
Powie o szczęściu jeszcze raz
I powie prawdę, a nie baśń
Melodia, którą jesteś ty
To bossa nova, to bossa nova
Dziś mówi o nas
Dziś mówi do nas, słuchaj…
Wieczorne, senne migotanie świec
Na rzęsach drżące krople srebrnych łez
Gdy śpiewał, grał romanse Cygan brat
Gdzie odszedł ten sentymentalny świat...
Gdzie tamta czułość w aksamitną noc
Gdzie taka miłość, której nigdy dość
Tak kruchy jak mimozy złoty kwiat
Gdzie zginął ten sentymentalny świat...
Gdzie dawne wiersze z rozmodlonych słów
Gdzie są piosenki o zapachu bzu
Gdzie tamte sny sprzed wielu, wielu lat
Gdzie odszedł ten sentymentalny świat...
Ja wiem, są młode, rozpędzone dni
Bez tchu za nimi trzeba szybko iść
Lecz czasem gdy o zmierzchu śpiewa ptak
To budzi w nas sentymentalny świat...
Zdzisława Sośnicka
Deszczowy wielbiciel Jacek Cygan
Mówiłeś - spójrz, prognozy zachwyt budzą w nas
Mówiłeś - spójrz, ta plaża i zmieniałeś slajd
Przez zimę w środku miasta
Szum fal w mych snach narastał
W snach marzenia złożę
Mówiłeś - brzeg, jak ciepły dywan czeka nas
I nawet kota na turystę chciałeś brać
Lecz zamiast snów o morzu, upałów i węgorzy
Deszcz i pusta przystań
Zamiast fal i skąpej mody
Nam deszczowy lipiec z wody
Oto jest menu dla dwojga nas
Kaprys złej pogody
Na nic z oczu twoich słodycz
W ten deszczowy lipiec z wody
Miałeś dla mnie z piany wyjść, i co
Tylko deszcz
Nie mogę znieść tych twoich suchych - mądrych słów
Jeżeli deszcz, to może w Cisnej, lecz nie tu
Od twoich złych metafor przecieka mi parasol
Nie, nie mogę dłużej
I nawet sam krokodyl, nie da rady cię wydobyć
Z tej wody, gdzie po uszy tkwisz, przez ten deszcz...
Pewnego dnia zbudzisz się, mój panie
I zobaczysz leżący stół, zmęczony staniem
Krzesła chodzące do góry nogami
Maszynę do pisania, piszącą własne zdania
Tańczące książki z gołymi grzbietami
A ja... Mnie po prostu nie będzie
Ostrzegam cię, zbudzisz się, mój panie
I zrozumiesz, że czaru zdjąć nie będziesz w stanie
Z krzeseł chodzących do góry nogami
Z maszyny do pisania piszącej własne zdania
Zatrzymać książek z gołymi grzbietami
A ja... Mnie już wtedy nie będzie
Bo zanim zasłonią mnie
Sterty bielizny i stosy talerzy
Zasypią okruchy życia
Zatańczę z miotłą swój taniec
Domowa czarownica
Skrzydła szarego fartucha
Rozwinę ponad dymami
I dywan świata przetarty
Zginie gdzieś ponad chmurami
Skrzydła szarego fartucha...
A jeśli słońce poparzy
Wypuszczę swą miotłę z ręki
Ćmą bez skrzydeł opadnę
Wprost w płomień twojej kuchenki
Znowu zasnąć dziś nie mogę ani rusz
Do poduszki ktoś kamieni mi nasypał
I pod okno znów podjechał Wielki Wóz
Czy pojadę nim, a skądże tam, do licha
Tak by chciało się pogadać, ale z kim
Z samą sobą też dogadać się tak trudno
A człowieka, który obok mnie tu śpi
Nie obudzę, musi w pracy być na siódmą
Nocny dyżur mój o siódmej się zaczyna
Znów zostanie tylko krótkie popołudnie
By być razem, by się kochać, napić wina
To za mało, to za trudne
Chyba zbiera się na pełnię w taką noc
Gdy twój oddech wciąż miarowy jest i cichy
Może dzisiaj rano wreszcie powiem dość
Ale przytul się, bo znowu śpisz odkryty
A tymczasem w okno znów zagląda świt
I zdążyłam już wygładzić kształt kamieni
W tej poduszce, którą dzielisz ze mną ty
W noc bezsenną, tu na ziemi
Znam tę drogę przez układy planetarne
W chmury, bzdury i marzenia w nieskończoność
Trzeba znaleźć, tu na ziemi, swoją prawdę
Nawet gorzką, nawet słoną
Niezgodę dusz i ciał
Kto zesłał, kto nam dał
Kto z trzeciej z boskich cnót
Ciągle drwi, wiecznie kpi
Z tych, którzy pragną jej
A świat na oślep gna
W ten mrok, gdzie tyle zła
Nadzieja, wiara - wiem
Zagląda w każdy sen
Na ulic szarym tle
Zjawia się tu i tam
Zapala w oczach blask
A gdzie ta trzecia z cnót
Ta, którą stać na cud
Zbaw mnie, miłości, zbaw
O, zgodo dusz i ciał
Pogodne dni nam daj
Naprawiaj każdy błąd
Buduj dom, buduj dom
Szczęśliwy aż po dach
Gdzie mysz i pies, i kot
Ma swój spokojny kąt
Zbaw mnie, miłości, zbaw
Ocal, co dobre w nas
Ogarnij cały świat
Miłości, zbaw mnie, zbaw
Zbaw mnie
Miłości, zbaw mnie, zbaw
Niebo świeci pogodnie, od bruków coraz chłodniej,
Dobrze być tylko przechodniem, ulicą życia iść.
Była nam kiedyś dana Ziemia Obiecana,
Niezabliźniona rana, zielony młody liść…
Kto nam obiecał tę ziemię –
Ten nie dotrzymał słowa,
Grząskim jest bagnem pragnienie –
Pochłonie, coś zbudował…
Nienasycony głód i brud
Naszych uczynków, naszych cnót
Ran rozjątrzonych nie zagoił.
Jesteśmy chorzy tak, jak wprzód
– i tylko miasto stoi.
Jesteśmy poza czasem,
Słów przesiewając piasek,
Miedziane czoła nasze
Przykrywa potu śniedź.
Byliśmy kiedyś młodzi
W najmłodszym mieście – Łodzi,
Tu każdy z nas przychodził,
Żeby pieniądze mieć!
Kto nam obiecał tę ziemię –
Żyć nie nauczył nas na niej,
W przeciwną stronę czas biegnie –
Tynki płowieją i pamięć…
Już miasto zapomniało nas,
Gazowych latarni płomyk zgasł,
Noc przyjdzie potem, świt po niej…
Nie wraca rwącą rzeką czas,
Pora nam westchnąć jeszcze raz:
Było, minęło – koniec!
Tu z dawnych naszych walk i zdrad
Nie został żaden prawie ślad,
To, czego nie ma – nie zaboli:
Nie ma już bankructw, zysków, strat,
Wszystko to zmiótł Historii wiatr
– i tylko miasto stoi.
Daniel Olbrychski, Wojciech Pszoniak i Andrzej Seweryn
w filmie promującym "Ziemię obiecaną" Andrzeja Wajdy
Wszystko jest jak było
Nic się nie zmieniło
Świat żywy dokoła
Wszystko jest jak było
Śpiewa ptak na niebie
Ja idę do ciebie
Jańcio miły, nie mam siły
Tak na ciebie wołać
Tak na ciebie wołać
Jańcio miły
Tak na ciebie wołać
Wszystko jest jak było
Nic się nie zmieniło
Dzień za dniem ucieka
Dzień za dniem ucieka
Łzy mi się skończyły
Bardzo gorzkie były
Jańcio miły, nie mam siły
Tak na ciebie czekać
Tak na ciebie czekać
Jańcio miły
Tak na ciebie czekać
Wszystko jest jak było
Nic się nie zmieniło G. Błęcka-Kolska
w filmie „Jańcio Wodnik”
Siwa głowa, kark zmęczony
Siwa głowa, kark zmęczony
Poszedł Jańcio sobie
Poszedł Jańcio sobie
Poszedł Jańcio w obce strony
Poszedł Jańcio w obce strony
Co ja biedna zrobię?
Co ja biedna zrobię?
Pójdę w pole, żal wypłaczę
Z losem się pogodzę
Z losem się pogodzę
Takam mała, nic nie znaczę
Jak kamień na drodze
Jak kamień na drodze
A wieczorem z łez ustroję
A wieczorem z łez ustroję
Sznur korali białych
Co jest z żalu, to jest moje
Taki los mój cały
Pochylę głowę nisko
Przeproszę wszystkie ptaki
Dziad jestem, nie panisko
Dziad jestem byle jaki
Pochylę nisko głowę
Przeproszę wszystkie drzewa
Ułożę Piękną Mowę
Zaśpiewam
Pochylę nisko głowę
Przeproszę czarną ziemię
Niech wszystko będzie nowe
Niech stare wyjdzie ze mnie
Jańcio z kamiennym sercem
Jańcio z zamkniętą głową
Jańcio z duszą w rozterce
Jańcio z nieczystą mową...
Piosenka Dziada
Jestem dziad
Mam sto lat
Ziemi szmat
Cały, cały świat
Wszystko moje
Wszystko moje
Każde drzewo
Każde pole
Biorę sobie
I nic się nie boję
I nic się nie boję…
Nie zagram już, nie zagram już
Żadnej z ról, żadnej z ról
Upomnę się dziś o mój śmiech
O sens i ból, nawet o ból
Nie a propos, a życiem moim
Życiem moim żyć wolę
Gdyby pytał ktoś
Ja po siebie wracam
Szumi mi w głowie „Wiśniowy sad”
Tam „Sen nocy letniej”
Na huśtawce tych dwoje kołysze
Julia z Ofelią błagają o ciszę
I Lady Makbet zabiera do SPA
Trzy siostry i już
Już żadna z nich to ja
Wiem
I z tą wiedzą tylko śpię
Nic tak nie kołysze mnie
Jak wiedzy tratwa - łatwa
Mam
Świętą pewność dobrych ram
Obraz się maluje sam
I będzie to - sielanka
A
Zdarza się
Co się nie zdarza
Morze kocha marynarza
Choć uważa się, że on je kocha
Zdarza się
To, co nigdy się nie zdarza, ale
Zdarza się
To, co niby się nie zdarza - wcale
Zdarza się
Że zatrzyma się we włosach wiatr
Na co najmniej wiele, wiele dobrych lat
Czasem
Tak się zdarza
Wiem
Na samotność mają krem
Z tradycyjnie wonnych ziół
Pół na pół z konwenansem
Mam
Cichą pewność takich bram
Tak zamkniętych, że i mur
Się od nich uczyć może
A kiedy już założę buty papierowe czarne
I budzić mnie do pracy zda się już na marne
Przyjdzie dużo ludzi smutnych po osobie
No i drugie tyle smutnych ot tak sobie
Kiedy wreszcie mnie sieknie
Pięknie, fajnie i pięknie
Będzie jak mnie definitywnie już sieknie
Niechże wyjdzie na to, że mi ludzie byli radzi
Bo i gulasz ostry, baby płaczą, muzyka nie wadzi
Ja dobrą robotę tak ceniłem sobie
Nie po to by z tego rezygnować w grobie
No i to będzie pięknie
Pięknie, fajnie i pięknie
Będzie jak mnie definitywnie już sieknie
Nie wiedzą niektórzy jak mają tu dożyć
Pod na ile młodą kołdrą się ułożyć
Ja gdybym cokolwiek śmierci mógł podszepnąć
Sieknij, bym powiedział, chyba masz czym sieknąć
No i to będzie pięknie...
Papierosów paczki dwie zabiorę tam i trunek
Dwie, bo jedną sobie, drugą na częstunek
Trunek, wszystko jedno, pójdę nawet z rumem
Bo tam to już chyba pije się z rozumem
No i to będzie pięknie...
Boże, gdybyś był to wiem, że możesz jednym ruchem
Sprawić bym się spotkał tam z mym starym druhem
Razem bywaliśmy pod niebem pod gazem
To by wypadało też i nie żyć razem
No i to będzie pięknie...
Kiedy już założę buty papierowe czarne
I budzić mnie do pracy zda się już na marne
Co by tu nie robić, co by się nie śniło
To mogło być gorzej, a jednak nie było
Aż tu i mnie sieknie
Co by tu nie robić, co by się nie śniło
To mogło być gorzej, a jednak nie było
Aż tu i mnie?!...
A umie słońce tak obudzić dzień
że mało braknie by wiedziało się
że to jest pierwszy dzień na świecie
pierwsze życie, szczęście pierwsze i jedyne nam
I umie noc, świat zasnuć taką mgłą
że oczy słyszą każdy ciszy ton
a każda kropla ciszy słyszy
jak onieśmielone myśli odpływają nam
A tyle spojrzeń kończy się samotnie
a uśmiechu cień jeśli błąka się - samotnie
- na samotną czeka łzę
Samotnie, samotnie, eamotnie - wtedy jest
kiedy całe niebo w tym jednym świeci oknie
Samotnie, samotnie, samotnie - wtedy jest
kiedy każde ziarnko czasu spada wielokrotnie
Tak wiele spojrzeń kończy się samotnie
a uśmiechu cień jeśli błąka się - samotnie
- na samotną czeka łzę
A umie słońce tak obudzić dzień
że mało braknie by wiedziało się
że to jest pierwszy dzień na świecie
pierwsze życie, szczęście pierwsze i jedyne
A tyle spojrzeń kończy się samotnie
a uśmiechu cień jeśli błąka się - samotnie
- na samotną czeka łzę
Michał Bajor