Balladyna 68 - Jeremi Przybora


Balladyna 68
wg Słowackiego
spłycił oraz uprzystępnił Jeremi Przybora


Rzecz działa się w bajecznych czasach, blisko Gopła…
Oj, nadziało się rzeczy, zanim śmierć mnie kopła!
We trzy w ubogiej mieszkałyśmy chatce:
mama, Alina i ja, Balladyna.
Każda przez cały rok w tej samej szmatce
i za stodółkę biega. Chałupina
bez wygód bowiem to była i prądu.
Tyle że wkoło malowniczy wądół.
Praca w obejściu, tyranie na niwie
z siostrzyczką, która wciąż śpiewa fałszywie,
i z matką, zacną, lecz ograniczoną,
by w rezultacie kmiotka zostać żoną –
nie uśmiechało mi się wszystko toto
wraz z prymitywną na sianie pieszczotą,
zbudowanego zresztą nie najgorzej,
Grabca, co klaskał, gdy psy się uśpiły,
że już mnie czeka w ferworze, na dworze…
Lecz by doń nie iść – skąd miałam brać siły,
gdy zmrok zapadał bez innych rozrywek,
wśród ględzeń mamy i Aliny śpiwek?

Śpiwka Aliny

Opodal mostek przez rzeczkę był z pali.
Nieraz marzyłam: – Ach, gdybyż zawalił
się pod burgrabi jakiego karocą,
wcześniutkim rankiem albo późną nocą…
Stuk-puk do chatki! – Ach, proszę matuli,
ja, ja otworzę! Wylatam w koszuli,
przez którą mi się to owo prześwieca…
A we drzwiach rycerz stoi oraz pyta
gościny, owym widokiem podniecan,
co przed nim w świetle łuczywa zakwita.
Rycerz nocuje, gdy most się naprawia,
hen dąży, potem z powrotem się zjawia.
Ręki mej prosi, padłszy na kolano.
Wtedy – żegnaj, chałupo i siano,
gniecione z Grabcem byle jak na dworze,
a – witaj, władzo i książęce łoże!
Aż raz, gdy siostra mnie piłuje miła,
czy kocham Grabca i wyjdę zań za mąż,
na pomysł wpadam: a gdyby tak piła
pomogła losom rzecz zrządzić tę samą?
A gdyby piłą tak poderżnąć bale,
by wózek kmiecy nie tknął mostu wcale,
a zawaliła go karoca księcia,
przyszłego mamie dostarczając zięcia?
(Jul to inaczej opisał z tym mostem,
lecz wy mnie wierzcie!) Ach, to było proste!
Gdy nadchodziła wymarzona pora
przejazdu grafa możnego, Kirkora,
co od starego pustelnika wracał,
pobiegłam z piłą i zawrzała praca!
Praca to skryta, by żaden wyrostek
nic nie usłyszał, nie zajrzał pod mostek,
gdzie podrzynane trzeszczały bierwionka
i szykowały potrzask na małżonka.
I tylko rzece, nadziei i wiośnie
cel mój zwierzyłam, piłując ukośnie…

Pieśń Balladyny

Władza, władza
mi dogadza
tak jak nic!
Wynagradza
i odmładza
tak jak nic!
I choć się nie zdradzam
ze skłonnościami doń,
to w marzeniach sama sobie wsadzam
berło w dłoń!
Więc piłuj, miła piło,
rezolutnie!
Co trzeba, to podpiłuj,
a nie utnij!
I niechaj na tym moście wcale znać nie będzie,
co tam się, pod mostem, zdziałało tym narzędziem…
Więc piłuj, miła piło,
po cichutku –
na tyle, by starczyło
to dla skutku.
Niech twe zęby
kładą zręby
pod tę władzę, którą się by
chciało mieć!
Władza, władza
mi dogadza…

Co planowałam, w części się spełniło.
Nie strzymał mostek, nadwątlony piłą,
i wpadł graf Kirkor, w złocistej karocy,
w matrymonialny potrzask. Lecz nie w nocy.
Rankiem zapukał do ubogiej chatki,
gdyśmy z Aliną już przywdziały szatki.
Zakryły one wdzięki moje przednie,
więc równe z siostrą szanse miałam we dnie.
(Podczas gdy nocą, półokryte giezłem,
to u mnie świetne, co u siostry – niezłe…)
Ba, na to orła trza wzroku, lub sępa,
by zgrzebną kieckę nim przeniknąć. Tępak
natomiast w sensie tym z grafa i zaraz
już widzę: kocha nas obydwie naraz!
Mnie wzrokiem muśnie, zerknie za Alinką,
pomyśli, chluśnie i zakąsi szynką.
A mama patrzy, liliowa z napięcia,
na księcia z chęcią do wzięcia dziecięcia.
Której z nas wszakże – nikt poza mną nie wie…
Siostra z tych nerwów to zamknie się w chlewie,
to zapłoniona do izby powraca.
Wzrok na Kirkora jej leci, z rąk – taca…
Ja tylko jedna w chałupie tej chłodna,
przyjąć dar losu z rycerza rąk godna.
Chociaż sam rycerz – na to klnę się niebem –
to nie cel żaden dla mnie, ale – szczebel
na tej drabinie, co ku władzy zmierza.
A „szczebel” właśnie z kłopotów się zwierza… 

Dumka Kirkora

Wreszcie stanęło na tym, że maliny
pójdziemy zbierać obydwie do bora.
A tej, co szybciej zbierze, dłoń dziewczyny
połączą śluby z prawicą Kirkora.
Alinko! Biedne ty cztery litery!
Ty malinowa moja przodownico!
Ach, czemuż pchałaś w drzwi mojej kariery
naiwność twoją i twoje dziewictwo?
Drzwi zatrzaśnięte i dziewictwo śnięte,
a na mogiłce wietrzyk zasiał miętę.

Samozgonna śpiwka Alinki

Mamuchna, która uwierzy we wszystko,
wiarę mi dała, że zwiało siostrzysko
z gachem, gdy z malin jej dzbanem od bora
szłam ku splendorom wyboru Kirkora.
I tak zapadła naciśnięta klamka.
Otom grafinią na Kirkora zamkach.
Sam graf małżonek – przeciętny dość rycerz.
Zarówno – w łożu, jak i – w polityce.
Człek prostoduszny i – w porywie prawy.
Właśnie zwołuje woje do wyprawy,
by tron królewski z rąk uzurpatora
wyrwać. Starego na nim muchomora
posadzić, co jest prawowitym królem.
Ja o tym myślę ze zgrozą i z bólem.
Więc po to taka kosztowna wyprawa,
by tron posiadła zmurszała purchawa?
A siąść samemu na stolcu nie łaska?
Z żoną u boku, w majestatu blaskach?
Więc ot, na darmo przelana krew siostry?
Szczęściem na zamku jest jeszcze Fon Kostryn,
rycerz, co przybył w potrzebie zza Odry
i miecz mi cały odda za… pół kołdry.
Nie w ciemię bity. Z tym Kostrynem wespół
możemy stworzyć niezrównany zespół!

Podstępna aria Kostryna

Kirkor, ruszając, pod Kostryna pieczą
mnie pozostawia. Ze śmiechu łzy cieczą
powściąganego, a mężuś, wzruszony,
we łzach tych widzi rozpacz wiernej żony…
Teraz wypadków potoczy się fala,
która poniesie mnie w wiry Bellony.
Kirkor krwawego tyrana obala,
a tu król prawy ot i powieszony
przez Fon Kostryna, którego na męża
napuszczam z armią. Fon Kostryn zwycięża.
Kirkor, trafiony w tej bitwie gdzie trzeba,
na polu chwały pada ciężkim trupem.
O, jakże dla mnie łaskawe są nieba!
Chociaż niektórzy mówią, że mam tupet.

Samozgonna dumka Kirkora

Wybiła wreszcie i taka godzina,
że pora przyszła na Fona Kostryna.
No, Fon Kostrynie, rozstaniemy dziś się,
boś niepotrzebny mi już, Adonisie!
Masz zimne rączki i wzrok dziwnie lepki…
Za bardzo władzę lubisz i… przylepki.
Przylepką chleba podzielę się chętnie,
bo ją zatrułam dosyć umiejętnie.
Koroną z tobą nie będę się dzielić,
sama nią wieńcząc skroń tejże niedzieli!

Samozgonna aria Kostryna

I otom sama! W złocie i purpurze!
Cóż to za wicher? Czy zwiastuje burzę?
Dotąd musiałam w krwi brodzić po biodro,
odtąd chcę ludu władczynią być dobrą
i sprawiedliwą, co się wnet okaże.
Jakże inaczej, bez tych przykrych zdarzeń,
mogłam osiągnąć to, co osiągnęłam?
Pnąc się po zwłokach, bez zwłoki się wspięłam
tu, na wysokość tego oto tronu…
Piorun?… W tych czasach brak piorunochronów…
Czyżby to Pan Bóg był tak zawadiacki,
by sprawiedliwość wymierzać naiwną?
Nie! W to nie wierzę! Ale… Jul Słowacki?!
Ten do piorunów słabość miał przedziwną…

Valse funèbre

Plakaty:
Rafał Olbiński, Jan Lenica, Andrzej Pągowski
Maciej Szymanowicz, Michał Stępień

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz