Młodzieniec
ubogi,
wykształcony,
bez stałego meldunku w Warszawie
pozna bardzo samotną panią.
Wdowa,
duży warsztat na prowincji,
pozna pana z odpowiednim wkładem.
Panna,
z możliwością uzyskania paszportu,
wysoka,
pozna cudzoziemca.
Kobieta,
rozwiedziona nie ze swojej winy,
pozna kogokolwiek.
Mam taki nastrój na byle co,
a jednak na co nieco,
nie na alkohol, chatę i szkło,
i nie na poezję kobiecą.
Lody z aktoreczką,
to byłoby coś dla mnie,
lody z aktoreczką,
to byłoby w sam raz,
w kawiarni pod świerkami,
w cukierni gdzieś nad rzeczką,
a w dalszej dali – las.
Tarira, rira, rura, ta ri ri ra. Ze sztuki "Znajomi znajomych"
Dzień mi przepływa
między palcami,
dzień
cały cierpki od piwa...
Gdybym to wszystko
dla pana rzuciła,
czy byłabym szczęśliwa?
Ustałby jazgot ohydnych głosów,
zmalałby
ekstramocny dym...
Więc byłabyś szczęśliwa?
Zasadniczo...
byłabym.
Matka mi mówi,
że się starzeję.
Noc
tajemnice odkrywa... .
W małym mieszkanku
gdzieś tam, przy panu,
czy byłabym szczęśliwa?
Mniej bym widziała chamek i chamów,
nie piłbyś,
nie klął głosem złym...
Więc byłabyś szczęśliwa?
Zasadniczo...
byłabym.
Ręce niezgrabne,
usta niewprawne,
w górze się księżyc kiwa...
Gdybym to wszystko
nareszcie już miała,
czy byłabym szczęśliwa?
Żyją tak w końcu tysiące ludzi,
pełno ich
tam, gdzie Rzym, gdzie Krym...
Więc byłabyś szczęśliwa?
Zasadniczo...
byłabym. Ze sztuki "Znajomi znajomych"
The crisis is over,
wsiadajmy na rower,
i jedźmy w stary kraj,
baju baj, baju baj...
Ty nasza firmo polonijna,
bezbożnie religijna,
zdobna w wierzby z Peweksu,
w zasady z pumeksu,
i w takie małe coś,
Bóg raczy wiedzieć co,
wypada zapytać się babci...
– coś z łyka i coś z łapci...
The crisis is over,
totalny walkower,
i ach, spokojny kraj,
baju baj, baju baj...
Ty nasza firmo polonijna,
taka swojska brudnoszyjna,
burdelmamo Arabów,
barmanko dla Szwabów,
z tą blizną Bóg wie gdzie,
Bóg raczy wiedzieć gdzie...
Zapomnieć to znaczy wyjechać,
pamiętać, znaczy czekać!
Taka wyspa jest – Tahiti,
tam chce mi się żyć,
brylantowe mieć kolczyki,
na bankietach lśnić.
Już nie będę w dusznym kącie
na żelaznym łóżku spać,
tylko muszę...
...muszę się nauczyć brać!
Wiem, że znikąd nie przyjdzie ratunek,
jeśli nie ma się forsy i fartu,
ale ja gram na własny rachunek,
bez żartów...
Chcę się wyspać do dziewiątej,
wypić nescafé,
potem puścić na wideo
coś, co bawi mnie.
Już nie będę na etacie
w miejscu pracy moim trwać,
tylko muszę...
...muszę się nauczyć brać! Ze sztuki "Znajomi znajomych"
Przy lampie ćma się tłucze wściekle,
prawnuczka ćmy,
co znała nas…
Gdy wstanie dzień
w matowym świetle,
nie wróci już
jej oczu blask…
A jednak wciąż
powraca myśl,
że trzeba żyć
że warto żyć…
Dwie drogi, dwie noce,
dwa życia, dwa dni…
Okręty dwa
ruszają w morze,
prowadzi je
pogoda zła…
Ach, jutro już
o zwykłej porze
nie dojrzy ich
dziewczyna twa…
A jednak wciąż…
Zraniony świat
jak wielkie zwierzę
nie tuli nas,
bo sił mu brak.
Znajomy las już nas nie strzeże,
bo nie ma drzew
i cichnie ptak…
Kobieto, cóż mogę ci powiedzieć,
kobieto,
prócz kilku zwykłych,
prostych, męskich bzdur…
że byłaś dla mnie światem,
pogodą pełną zórz,
dziś jesteś jednym latem,
co nie powraca już…
Kobieto, cóż możesz mi darować,
prócz kilku jakże znanych czterech roku pór.
Na wiosnę mamy nieba,
a w lecie nieba skłon,
jesienią – słów nie trzeba,
a zimą bije dzwon.
Mężczyzno,
cóż mogę ci powiedzieć,
mężczyzno,
prócz kilku ślicznych,
wiecznie młodych kłamstw:
że kiedyś do mnie wrócisz,
w niedzielę pełną snów,
i świat swój cały rzucisz,
by ze mną tańczyć znów.
Mężczyzno, cóż możesz mi darować
prócz kilku niespełnionych,
porzuconych, zaniechanych szans...
Europo, cóż mogę ci powiedzieć,
Europo,
prócz kilku wyświechtanych znanych zdań.
Że byłaś dla mnie damą,
powietrzem, pieśnią, snem,
dziś jesteś tylko plamą, szarego życia tłem.
Europo, cóż możesz mi darować,
prócz kilku bardzo drogich,
bardzo kiepskich dań.
Na pierwsze mamy zdradę,
na drugie zupę nic,
kelnerów stu paradę
i szampan – czyli pic...
Gdy Londyn śpi,
Milion oczu zamyka, otwiera
wśród nocnej mgły,
ktoś się rodzi i ktoś tam umiera...
Gwarna banda się toczy po Soho,
w pustym studiu na flecie ktoś gra;
co ukrywa ta noc za swą czarną pończochą,
i dlaczego szczęśliwa mam być ja, właśnie ja?...
Gdy Londyn śpi,
milion czynów dojrzewa i gaśnie,
i są też drzwi,
za którymi ktoś wcale nie zaśnie...
Blady księżyc się toczy nad City,
czarny muzyk coś śpiewa czy łka;
jaki sekret, kto wie, jest w tej pieśni ukryty,
i dlaczego szczęśliwa mam być ja, właśnie ja...
Gdy Londyn śpi,
milion wspomnień powraca i tonie...
Kto jak nie my,
znów spogląda na mniejsze wciąż dłonie...
Nad Tamizą gdzieś wzdycha dziewczyna:
Jak daleko to będzie do dna?
Czy to kończy się coś, czy to coś się zaczyna,
i dlaczego szczęśliwa mam być ja, właśnie ja?
Gdy Londyn śpi,
ktoś zegary nakręca i budzi,
a knajpa drwi
z wielkich marzeń i z małych ludzi.
Gaśnie lampa na polskim cmentarzu,
niedaleko już chyba do dnia,
cicho skrada się los, moczy nos w kałamarzu,
pyta czemu szczęśliwa mam być ja, właśnie ja?
Niektórzy ludzie są zawsze w drodze,
podobni w tym do wędrownych, samotnych gwiazd…
Jakiż niepokój w ich oczach drga
my wy wiemy, że to ty i ja!
Skrzydła dwa nieubłagany nam osmala wiatr,
wyścig trwa i wieczne wróżby z wiecznych kart,
przesiadek znój i poczekalni szary mrok,
męczy nas…
I znowu karty w tas!
O tak, umiemy kochać tak jak wy,
w oparach snu lejemy czułe łzy.
Aż nagle znów posłuszni tylko diabłom swym
pójdziemy w pusty świat,
gdzieś tam,
gdzie Rzym, gdzie Krym,
a ślady naszych stóp
skryje dym, szary dym...
Ktoś mi nalał coś do whisky,
że nie mogę wcale spać,
śmieją mi się wasze pyski,
w oczach coś zaczyna drgać.
A nad ranem w wiosce tej
stu prawiczków będzie mniej.
Czy to szumi w stogu siana,
czy to słoma gada tak,
że Liliana rozebrana,
Róży zaś podwiązek brak?
Jutro będzie w wiosce tej
o dwadzieścia dziewic mniej.
Dzisiaj Święto Dziękczynienia,
już indyki trzeba piec,
ale warto dla wytchnienia
czerwonego raczka spiec.
Jutro będzie w wiosce tej
o dwadzieścia dziewic mniej.
Jęczy daszek na drewutni,
czy to gaszek, czy to kur,
to na Hance jak na lutni
ktoś wygrywa gamy w dur.
Jutro będzie w wiosce tej
dwa tuziny dziewic mniej.
Mruczy lasek niby puszcza,
– czy szarańczy to jest sznur,
ale skądże, to się puszcza,
parafialny żeński chór!
Jutro będzie w wiosce tej
o trzydzieści dziewic miej.
Ktoś mi nalał coś do wódki,
że nie mogę wcale spać,
weźcie, diabli, żywot krótki,
dajcie coś, co warto brać.
Jutro będzie w wiosce tej
o czterdzieści dziewic mniej.
Agnieszka Osiecka Wszystkie blondynki mają takie coś
Wszystkie blondynki mają takie coś,
coś, co je różni i co je upodabnia:
ten jakiś chłodek, jakiś miodek, tylko proś...
I to nieważne, czy jest duża, czy jest mała, i czy ładna.
Jak po szampanie boli głowa,
tak po blondynce jest jakaś dziura w snach,
i na komodzie te niemiłe słowa:
„odchodzę, wybacz, byłam twoja, ach...”
Bo te blondynki mają w sobie takie coś,
coś, co nas bierze i coś, co nas odstrasza,
ten jakiś miodek, jakiś chłodek, jak na złość.
I to nieważne: Ula, Zula czy też Masza.
Na przykład ruda, ta ma seks,
choć o niej mówią alte Hex.
Ja panu życzę rudej tej na noc...
Brunetka za to, ta ma fach,
Zapewni panu wikt i dach,
i furę pierzyn, a nie chudy koc.
Szatynka dobre nogi ma,
i na gitarze cudnie gra,
i sama powie, kiedy, gdzie i jak.
Ja nawet wolę z łysą żyć,
i z nią cieniutkie winko pić,
niż przy blondynce skakać wciąż jak oszalały szpak....
W tej poezji, która mija,
pewien wątek się przewija,
że królewna, proszę państwa, kocha pazia,
a studenta ubogiego – panna Kazia.
Ja to włożę między bajki,
niech uleci z dymem fajki,
dziś się nosi, proszę państwa, inny model,
i młodzieniec całkiem inny czyni modę.
Namiętny, majętny,
a poza tym – co za umysł nieprzeciętny.
Uważny, poważny,
zawsze gotów do dialogu – zauważmy.
Szumiący, gorący,
lecz bynajmniej od biznesu niestroniący.
Lubiący kobiety,
ale wierny do szaleństwa mnie, niestety,
niestety.
Taki, co ma parę groszy,
w naszych sercach się panoszy,
co w tym złego, proszę państwa,
co w tym złego,
że mu starcza od pierwszego do pierwszego?
W tym jest tylko jeden szkopuł,
że za mało takich chłopów,
i Kopciuszek próżno czyści pantofelek…
Żeby chociaż raz mnie zabrał na niedzielę:...
„Znam takich ludzi - mówisz –
co nie zaczną dnia bez szklanki whisky".
A ja znam takich, co nie rozpoczną dnia bez bata
lub oberwania cięgów.
Znam takich, którym jajko na miękko i płyta Mozarta,
takich, którym złamany kij
i takich, którym gwiazdka pieszczoty we włosach
pozwoli dopiero wstać i iść.
Oboje zaś znamy takich,
co wcale a wcale nie zaczną dnia...
Zostaną w mrokach nocy
i będą tak długo je wlec,
rozwłóczać i dzielić na małe pasma,
aż któreś pęknie cichutko
jak naciągnięta struna -
i to wystarczy.
Być elfem czy mieć plac w Zielonce?
Tak mi smutno,
że mało słyszę innych pytań...
Niewierne dzieci komunistów
tak ładnie dziś pachną,
tak małe mają stopy,
a włosy układają im się same
jak jedwab.
Do Paryża jeżdżą pociągiem,
bo boją się lotu
(maladie d air...),
i tańczą o fioletowej porze kadryla
połyskując srebrną puderniczką.
...To po co było żreć byle co,
przekuwać bibułę na bombę,
bombę na władzę,
władzę na zdradę,
zdradę na siebie,
siebie na popiół?
Spójrzcie, oto wasze wnuki,
elfy twardoskóre...
Wstydzą się waszych pomników
i jedząc bezy usuwają ostatni ślad żałoby
zza paznokcia.
- Bandera Rossa, czy to rodzaj wermutu, maman?
Agnieszka Osiecka Ballada o uczonym Balbusie i przejeżdżającym tramwaju
Było to chyba w miesiącu maju,
uczony Balbus nie zauważył
przejeżdżającego ulicą tramwaju.
Być może doznał zawrotu głowy
od wygłoszonej uczonej mowy,
być może wracał właśnie od rudej
po kolacyjce wyjątkowo chudej,
a może wzrok mu przyciągnęło hasło,
co nad witryną zapalało się i gasło?
Szedł więc ulicą ów Balbus pieszy,
a tramwaj pędził, bardzo się spieszył,
wkrótce się zbliżył ten straszny poczwara
i dopadł Balbusa, pieszego huzara.
Rozległ się hałas i brzęk, i huk,
i bydlę Balbusa zwaliło z nóg.
Leży nasz Balbus cały na szynach,
przemija jedna, druga, trzecia godzina.
Myślicie, ludzie, że zląkł się niebożę?
Nic podobnego. On rad jest, że wyspać się może.
Leżał tak, leżał, jak pod kołderką,
i śnił o niuansach z jedną tancerką,
aż wnet nadjechał służb miejskich dźwig
i się uporał z tym smokiem w mig.
Czas wyciągnąć tu morał,
co się czai w ukryciu: Alkohol szkodzi zdrowiu, ale pomaga życiu.
Wiesław Michnikowski U nas w Grajdołku Jerzy Jurandot
Już mam recenzji zbiorek
I moc adoratorek,
A wszystko przez humorek
I towarzyski wdzięk,
Bo u was tu, w stolicy,
Co krok hipochondrycy,
Wesołka na ulicy
Nie znajdziesz, choćbyś pękł!
A u nas w Grajdołku
Jest, owszem, dość wesołków,
Szczególnie kilka typów
Do dowcipów
Dryg swój ma:
Więzienny dozorca,
Pan felczer, pan poborca,
Aplikant od golarza,
Stróż z cmentarza,
No i ja.
Jak zaczniem rżnąć czasami
Kawałami,
Panny łapać,
Wodą chlapać,
Straszyć szczurem,
Kwiczeć chórem,
No to można pęc...
W Grajdołku ludziska
Lubięją pośmiewiska,
Jak chcesz rozśmieszyć kogo,
Tylko nogą
W łeb go bęc!
W Warszawie mam już wiele
Namiętnych wielbicielek,
Lecz, wyznać się ośmielę,
Nie cieszy mnie ten stan...
No trudno, co ja zrobię:
Nie lubię waszych kobiet,
Coś takie kiepskie w sobie,
Coś tak w ogóle — chrzan.
A u nas w Grajdołku
Jest kilka wprost aniołków,
Kwiatuszki sztuka w sztukę,
Razem — bukiet
Prima szyk!
Felczera stryjenka,
Jej mama (też panienka),
Kuciopek Katarzyna,
Starościna,
Siostry Grzdyk.
Kto ujrzał taki wianek
Grajdołczanek,
Ten dla żony
Już stracony,
Te buziule,
Te...w ogóle
Cały powiat zna!
W Grajdołku ludziska
Lubieją ładność pyska
I nawet „miss Grajdołek"
Własny stołek
W Radzie ma.
Spostrzegłem tu zjawisko:
Jak ktoś ma stanowisko,
To inni robią wszystko,
By prędko stracił je.
Powstają na wyścigi
Ploteczki i intrygi,
Wskazuje się na migi,
Że ten to, panie, eee...
A u nas w Grajdołku
Nie kopią pod kimś dołków,
Przeciwnie, mały, duży,
Każdy służy
Władzy rad.
Co roku na przykład
Calutka ludność zwykła
W burmistrza imieniny
Obok gminy
Grać „sto lat!"
Pan sędzia w bęben rąbie,
Ja na trąbie,
Na waltorni
Rżnie komornik,
Na banjoli
Zaś pitoli
Solenizant sam!
W Grajdołku ludziska
Szanują stanowiska
I nawet z W. C. panie
Uważanie
Mają tam.
Wiesław Michnikowski, Edward Dziewoński A jednak się kręci Spotkanie z Galileuszem Jerzy Jurandot
„A jednak się kręci,
Eppur si muove" -
Tak właśnie powiedział
I za to dał głowę.
A wszystkim te słowa
Zostały w pamięci:
„Eppur si muove,
A jednak się kręci"..
A wczoraj tak idę
I wtem - czy być może? -
Tak, on, Galileusz,
Na Kruczej róg Hożej!
Zaskoczył mnie bardzo
Ten brak konsekwencji:
Od wieków nie żyje,
A jednak się kręci...
Podchodzę więc, pytam:
- Skąd pan tu, łaskawco?
- Wróciłem - powiada -
Na złość mym oprawcom.
Na waszym przykładzie
Zobaczą, przeklęci,
Że ja miałem rację:
A jednak się kręci.
- Faktycznie - powiadam -
Zaprzeczyć się nie da,
Że z tym w naszym kraju
Klops wieczny i bieda.
Na tydzień przed pierwszym
Jesteśmy zarżnięci,
Nikt groszem nie śmierdzi,
A jednak się kręci.
A on, że nic tylko,
Że przyjrzał się blisko
I jego tu inne
Uderza zjawisko:
- Wiem - mówi - że ludzie
Nie zawsze są święci,
Lecz często nie trzeba,
A jednak się kręci.
To znów wymagało
Wyjaśnień choć paru,
Więc wziąłem go z sobą
Na wódkę do baru.
A kiedyśmy wyszli,
Cokolwiek trynknięci:
- Łeb twardy mam - mówi -
A jednak się kręci...
- Ty, Galuś - powiadam -
(Bo piliśmy brudzia),
Patrz teraz uważnie
Po mieście, po ludziach:
Co krok narzekacze,
Co krok malkontenci,
I zgrzyta to wszystko,
A jednak się kręci!
I doszliśmy w końcu,
Że kraj jest normalny,
Choć ciut ciut niezwykły
I irracjonalny.
I poszliśmy w Polskę
Serdecznie objęci —
A jednak się kręci...
Je me sensdans mes... si despote,
Taką moc despotycznych mam sił,
Że jak chcę to z miejsca rozgniotę
Cały świat ten na miazgę i pył.
Kiedy straszna namiętność mną miota
To w szatana zamieniam się wprost!
Bo ja jestem okropny despota,
Chociaż tak niepozorny na wzrost.
Od kiedy opatrzność podniosła swój paluch
Wskazując mnie,
Na piękną płeć widok mój, choć ze mnie maluch,
Nie działa źle.
Faktycznie – mam wzrostu coś metr najwyżej
Pięćdziesiąt sześć.
Lecz to jest mój magnez, więc przysuń się bliżej
I pieść mnie, pieść!
Ja chcę być pieszczoch twój, taki mali,
Możesz wziąć mnie na ręce i nieść.
Lecz co widzę? Mam zniknąć w oddali!
Mam ukłonić się tylko i cześć?!
No bo ty słabość masz do drągali,
A jak na mnie popatrzysz, to w śmiech!
A ja co – czuję się taki mali!
I to jest historyczny mój pech.
Dziwicie się czemu odczuwam jak ranę
Mały mój wzrost.
Choć wiem, że geniuszem mi zostać pisane
Ogromnym wprost.
Ach! To są złudzenia, bo pomaleć muszę
Za ileś lat.
Gdy, więksi daleko ode mnie geniusze,
Ujarzmią świat.
Przy nich ja będę znów taki mali,
Mikroskopijny jak pchła.
Widzę ich jak w swe łapy dostali
Jeszcze więcej obszarów niż ja.
Widzę ich jak tam narozrabiali
W takiej skali, że na jej tle –
Jestem dziś wobec nich taki mali.
Taki napek, maciupki.
No nie?! Na fot. Wiesław Michnikowski
Przychodzi na mnie chwila taka
najczęściej w maju, choć i w grudniu –
ech, tak bym dziadka Pażdzierzaka
do czegokolwiek znów zatrudnił.
Przyszedłby wesół, mało wziął
i życzliwością wokół tchnął...
Po wykonaniu czego trzeba
zawiózłby dryndą w owe czasy,
gdy w Pomologu kwitły drzewa
lub szło się ślizgać na Dynasy.
Pod kopytami z drewna bruk
znów zastukotałby stuk, stuk...
Był dziadek raczej bez adresu,
tym bardziej więc bez telefonu.
Lecz go się spotykało często
po bramach ocalałych domów,
zwłaszcza gdy w domu takim bar:
dziadka zniewalał jego czar...
Już dawno nie widziałem dziadka,
aż wczoraj w wystawowej szybie
odbicie czyjeś; radość rzadka,
toż to Paździerzak, ani chybi:
łysinka, wąs i bródka ta.
Nie, nie Paździerzak to, to ja...
Wieńczysław Gliński Ballada o zbóju filantropie Jeremi Przybora
Żył wielki zbój
Słuchaczu mój
Na zamku tym przed laty
Zbójectwa kwiat
Mu służył rad
I kpił on sobie z kraty
Lecz chociaż z kupców
Zdzierał łup
Poniekąd był to Pierrot
Bo cały łup
dla biednych wdów
przeznaczał
i dla sierot
Do kroćset zbrój
Do kroćset zbrój
Dla sierot ten zbój
Jak wuj
I wreszcie rzecz
Zbójecki miecz
Osiągnął niezwyczajną
Bogatych wdów
I sierot chów
A kupców nędzę skrajną
I wtedy król
By nie miał zbój
Dla kogo już rabować
Rozkazał wdowom
Za mąż wyjść
Sieroty adoptować
Do kroćset kul
Do kroćset kul
Niegłupi był
Z niego król
Rozkazem tym
Powiedziałbym
Osiągnął król niewiele
Bo zbój go zwiódł
Wpadł nocą w gród
I hulał z personelem
Monarchę ściął
A złoto wziął
Królowej posłał po tym
Wraz z kartką co
Wzruszyła ją
„Dla wdowy od sieroty”
Do kroćset krów
Do kroćset krów
Aniołem on był
Dla wdów
Tym czynem szef
Wszak sprawił że w
Złość wpadli nań zbójowie
I powstał bunt
A przecież grunt
Że to był dobry człowiek
Zabili go
Choć byli to
Potulni dotąd chłopi
Stąd morał, że
Przyszłości nie
Ma w żadnej
Filantropii
Stąd morał, że
Przyszłości nie ma
Proszę kochanego pana
W żadnej filantropii