Uczeń czarnoksięski - Marian Hemar

Marian Hemar
Uczeń czarnoksięski

O gdybym kiedyś dożył tej pociechy,
By moje piosnki zniknęły spod strzechy!
Żeby kmieć żwawy i chłopka u snopka
Przestali nucić repertuar Lopka,
Żeby z Mazowsza wieśniak najrodzimszy
Nie słuchał tekstów pisanych dla Dymszy,
Dla Iga Syma i Miry Zimińskiej
Na nutę chandry rosyjsko-murzyńskiej,
By zapomniała fujarka dziecinna
Skargi: Nie będziesz ty, to będzie inna,
Żebyś nie słyszał, gdy w Tatry zabrnąłeś,
Że się „zaciąłeś” i jak się „zawziąłeś”,
Żeby w kujawskiem, w kurpiowskiem, w poleskiem,
W białej Worochcie, nad morzem niebieskiem
Przestało jęczeć na pierwsze śniadanie
Santę Madonnę i tę Pensylwanię
I tę pierwszą miłość „która kończy się,
Albo bardzo dobrze,
Albo bardzo dobrze,
Albo bardzo źle!”.

Ja pisywałem je nocą,
Dla kabaretu, dla baru,
Myślałem - niech ćmy trzepocą,
Starczy im na to czaru,

Żeby zuchwale ze sceny
Dźwięczało, strofa za strofą,
By w barze wyciągał refreny
Zakatarzony saksofon.

By łatwiej było z dziewczyną
Siedzieć i nic nie mówić,
Melodią jak kokainą
Westchnąć, refrenem się upić.

Saksofon, banan, Moszkowicz,
Migdałki, „słowa Hemara",
Irroy, Elektorowicz  - Zgadzało się,
A teraz kara.

Biedny Zaubermeister
Przeklina swój los.
Die ich rief, die Geister
werd'ich nimmer los.

Słucham radia, łkam
I wstyd mi przed światem.
Bo się czuję sam
Żydowskim miazmatem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz