Wiktor Zatwarski W tobie coś jest Jadwiga Urbanowicz
Nie jesteś wcale oryginalna
Zwykła dziewczyna, ot, jakich sto
Urodą raczej prowincjonalną
Nie przypominasz Brigitte Bardot
Nie imponujesz kreacją Diora
W szpilkach się czujesz jakoś nie tak
A Moda Polska za prekursora
Też cię nie uzna - to fakt
A jednak w tobie coś jest
W tobie coś jest, w tobie coś jest
Gdy biegniesz w słotę i deszcz
W słotę i deszcz, w słotę i deszcz
Gdy słońce praży cię złe
Lub w sinej mgle skostniała drżysz
I na mnie czekasz co dzień
Nie, nie jak cień, właśnie jak ty
Ja mogę spóźnić się rok
Spóźnić się rok, dwa lata, trzy
Ciebie nie zrazi i to
Choć innych sto odeszłoby
Mój uśmiech, grymas czy gest
To twoja radość lub powód do łez
Choć jesteś taka banalna
W tobie coś jest!
Mówią mi ludzie: "Chłopak z polotem
Stać by go było na lepszy gust"
To prawda, nieraz myślałem o tym
Więc próbowałem i tam , i tu
Te wymagania, te dziwne fochy
Znudzić się mogą już po trzech dniach
Jednej znoś kwiaty, drugiej mów "kocham"
Więc jak nie przyznać, więc jak…
Ulicami, arteriami nowych tras
Dzień przepływa i porywa z sobą nas
Miasto żyje, serce bije, życie trwa
Tylko nocą, nie wiem, po co, coś tam gra
To walc katarynek spalonych na pył
Przepływa przez Rynek i gaśnie bez sił
Ogródek z muzyką jest, zda się, tuż tuż
I Blady znów Niko, bielański znów kurz
To chór katarynek walczyka nam gra
Warszawski go Rynek pamięta i ja
Przepływa przez Rynek, jak gdyby się śnił
Ten walc katarynek spalonych na pył
Neonami, kolorami błyska zmierzch
Można chodzić, w światłach brodzić
Wzdłuż i wszerz
Ale w nocy, po północy milknie świat
I w zaułkach gra szkatułka starych lat
Gdy widzę te wszystkie
Małżeńskie radości:
Rozwody, dramaty,
Histerie, zazdrości,
Sam z siebie wychodzę,
Ustawiam się w szpaler,
I hołd sobie składam,
Że stary kawaler.
Bo jak się popadło
Już raz w takie stadło,
To potem za późno,
To potem przepadło,
Ty sam tego chciałeś,
Grzegorzu Dyndało!
A ja się nie dałem
I mnie się udało.
Nie powiem, zdarzało się
Trafić na babkę,
Co miałaby chrapkę,
Bym wpadł w tę pułapkę.
I nawet, nie powiem,
Bywało przyjemnie...
Lecz ja zawsze w porę:
„Dziękuję, beze mnie!"
Za dobrze znam różne
Małżeńskie historie
I mam, szczerze mówiąc,
Po prostu cykorię.
Więc inni faceci
Wsiąkali jak dzieci,
A ja się nie dałem...
I jakoś mi leci.
Czy późno, czy wcale
Nie wrócę do domu,
Nie muszę się z tego
Tłumaczyć nikomu.
Czy gdzieś kartograjstwo,
Czy gdzieś popijocha,
Mnie nikt nie zabrania
Z tej racji, że kocha.
Gdy chcę, na czczo palę,
Raz sprzątnę, raz wcale.
Z brudnymi butami
Na łóżko się walę.
Mąż każdy by za to
Usłyszał dopiero!
A ja się nie dałem,
A ja - śmierć frajerom.
I chodzę swobodny,
I tylko się patrzę,
Jak z trybun na meczu,
Jak z krzeseł w teatrze,
I bawię się patrząc,
Jak męczą się z sobą
Osoba najdroższa
Z najmilszą osobą...
Lecz kiedy tak patrzę,
Coś czasem mnie kolnie:
Że jeśli tak wszyscy,
I to dobrowolnie,
Widocznie im jednak
Opłaca się jakoś?
A ja się nie dałem...
Frajerski łeb, psiakość!
Poznałem panią przy zielonym stoliku.
Rzekłem: - Pik. Miałem słabe karty.
- Dwa trefl.
- Odparł pierwszy z przeciwników.
Ty: - Dwa pik.
- Cztery trefl - rzekł ten czwarty.
Pasować chciałem.
Uśmiechnęłaś się do mnie
I - nie wiem czemu - mój spokój nagle znikł.
Obejrzałem swoją kartę nieprzytomnie
I lekkomyślnie powiedziałem:
- Cztery pik!
To była bardzo trudna gra
I trudno było przewidzieć jej przebieg,
Miałaś kartę mocniejszą niż ja,
Ale zabrakło mi „dojścia" do ciebie.
Sześć lew ściągnąłem raz po raz
I potem nagle zrobiło się gorzej:
Tobie został król karo i as,
U mnie renons już był w tym kolorze.
Grać trefle? Absurd. Kiery? Źle.
Już same blotki zostały mi w ręce.
Miałem wszystkie atuty w tej grze,
Lecz, niestety, poza tym nic więcej.
To była bardzo trudna gra,
Ale cóż - ponosiłem sam winę;
To była bardzo trudna gra
I zostałem bez jednej, jedynej.
Taki jestem. Straszny nerwus.
Byle głupstwo i już — serwus:
Już przybladłem, już się pocę,
Już mi w środku coś dygoce.
Szef się skrzywił. Dla centrali
Życiorysu zażądali.
Nie ukłonił mi się stróż.
Ja trzy dni jak w febrze już...
Nerwy. Nerwy.
Nerwy bez przerwy.
Nie mam nocy ni dnia.
Wszystko w środku Jak w kołowrotku!
Kłębek z nerwami. Ja.
Byle plotka, byle brednia,
Byle durna przepowiednia,
Choć nie biorę pod uwagę,
A już tracę równowagę.
Powiedzieli: koniec świata —
Już mi w środku wszystko lata,
Już na ucho tu i tam
Kilka dat puściłem sam.
Nerwy. Nerwy,
Nerwy bez przerwy.
Muszę. No, coś mnie pcha!
Świat, rzecz prosta,
Jak był, tak został.
Kto się wykończył? Ja.
Zbrakło mydła. Mam w kredensie.
Ale już mnie w środku trzęsie.
Już po całym mieście lecę,
Łapię pumeks, wosk i świece.
Żona patrzy, pyta: — Co to?
Na co ci to, ty idioto? —
Rzeczywiście... Można rzec:
Jak się myć z pomocą świec?
Nie wiem. Nerwy.
Nerwy bez przerwy.
Koniec. Nie mogę już.
Głupstwo mydło,
Życie mi zbrzydło!
Nerwy, choroba. Cóż.
Wszędzie nerwy. Weźmy pracę.
W pracy także nerwy tracę.
Plan. W porządku. Każdy winien
Wykonywać plan w terminie.
Pół miesiąca małe nerwy,
Bo mam jeszcze pół rezerwy,
Za to potem drugie pół
W gwałcie, w nerwach, jak ten wół!
Tego dnia przy obiedzie
Mąż powiedział, że jedzie:
Interesy mam w Kocku — powiada.
Żona niby zmartwiona
(Niech wie, jaka z niej żona),
W duszy myśli: świetnie się składa!
Mąż blagował z tym Kockiem,
Z rudą spędzić chce nockę,
Piją wino i ruda jest rada:
- Biedna - mówi - twa żona,
Jak się dowie, to skona...
A on na to: - Świetnie się składa!
Żona wcale nie kona
Tylko także spragniona
Puka do drzwi młodego sąsiada:
- Pójdź, najsłodszy mój draniu,
Jestem sama w mieszkaniu.
A on na to: - Świetnie się składa!
Mąż się z rudą wałkoni,
Żona wierność swą trwoni,
Aż zsiniała księżyca twarz blada,
A Lucyfer, przechera,
W piekle łapy zaciera,
Myśląc sobie: - Świetnie się składa!
Sinożółty wstał ranek,
Zaspał z żoną kochanek.
Aż tu mąż drzwi otwiera... ach, biada!
A mąż w duchu się cieszy,
Żona nie wie, że zgrzeszył,
Śpi jak suseł, świetnie się składa!
Zdjął kamasze i wchodzi,
Chyłkiem, boczkiem, jak złodziej,
Do łożnicy małżeńskiej się skrada...
Wrzasnął: - Co to za spółka?
Co za męska kukułka
W moje gniazdko świetnie się składa?!
Wyjął nóż sprężynowy,
Pomścił hańbę alkowy,
Zarżnął żonę i zarżnął sąsiada.
Potem spać się położył
I popatrzył na nożyk,
I pomyślał: - Świetnie się składa...
Na obrazie w kinie "Rialto"
Gary Cooper miał sakpalto,
Identycznie taki sak
Ja nabyłem w firmie Szpak.
Kolor beige, materiał bielski,
Czysta wełna, szyk angielski,
Dwieście złotych, ale cud.
Drogo? Trudno. Coute que coute.
Sam pan Szpak powiedział tak:
Psiakrew, udał mi się sak!
Co za fason, jaka maść!
Pewnie zechcą panu skraść.
Pan do ludzi z zaufaniem,
Pan powiesi sak na ścianie,
Jeden krok - nie wiedzieć jak -
Pan patrzy w bok - pan nie ma sak.
Spamiętałem dobrą radę
I poszedłem zjeść obiadek.
W restauracji - jak na złość -
Wprost na gościu siedzi gość!
W kącie gdzieś zmuszony byłem
Do wieszaka usiąść tyłem;
Powiesiłem na nim sak
I myślałem sobie tak:
Jak nie będę patrzył wstecz,
To ukradną, jasna rzecz,
A znów patrzeć wciąż na sak
I jeść obiad... Niby jak?
Jak się je, się patrzy w talerz,
Mogę patrzeć w talerz? Ależ!
Moment, skok - nie wiedzieć jak -
Odwracam wzrok - i znika sak!
Kelner przyniósł mi zakąski,
Talerz zupy i pół gąski,
A ja jadłem tak jak rak,
Ciągle patrząc w tył na sak.
Zupa prima, gąska prima,
Jest tam sak, czy już go nima?
Mnie to psuło cały smak,
Że tam za mną wisi sak.
To jest kość, a to jest szpik,
Sak tam wisi czy już znikł?
Teraz przełknąć byle jak,
Teraz spojrzeć w tył na sak.
Jeszcze hak jest na wieszaku,
Jeszcze wisi sak na haku,
Co mi stąd? Już tchu mi brak:
Najmniejszy błąd - i znika sak!
Tak w rozterce wciąż się wiercę,
Nagle w gardle czuję serce -
Tam, w kąciku, tuż przy drzwiach,
Z moją żoną siedzi gach!
Siedzi, pije, żre, rozmawia.
Naturalnie! Ona stawia!
Czuję, że mnie trafia szlag...
Pójść tam? Pójdę! - No a sak?
Jeśli tu zostanie sam,
Świsną go, gdy będę tam.
Mam go tam ze sobą brać?
To pomyślą, że chcę zwiać.
Trzeba spłacić wpierw kelnera,
Tylko skąd go wziąć, cholera!
Moment, skok - nie wiedzieć jak -
Tu spojrzę w bok - tam zniknie sak...
Wstaję, siadam kombinuję,
Tutaj zerkam, tam zezuję,
I przechylam się na wznak,
I nie patrząc chwytam sak...
I w tej samej chwili właśnie
Jeden z gości jak nie wrzaśnie:
"Trzymaj łapaj! Cap za frak!
Chce mi, łobuz zwędzić sak!"
Zaraz naokoło tłum,
Gwałt i tłok, i ścisk, i szum,
Goście, zupa, obrus, wrzask,
Ktoś mnie krzesłem w głowę trzask,
Już się wszyscy biją wokół,
Już policja już protokół...
Wyjaśniłem, co i jak.
I ulga. Już. Ukradli sak!
Raz byli pan i pani
Zbyt dobrze wychowani,
Dystynkcja ich niezwykła
Służyła za przykład.
Wytworny mieli pałac,
W garażu Lancia stała,
A po posadzkach lśniących
Snuł się rój służących.
Poza tym przez dzień cały
W pałacu panowały:
High life Bon ton Savoir vivre Pardon.
W współżyciu nawet bliskim
O formy dbali wszystkie,
Tak byli wychowani
I pan ów, i pani.
Wiesław Michnikowski, Tadeusz Olsza Ja mam ciocię na Ochocie
Jerzy Jurandot
Każdy jasną stronę
W życiu ma:
Jeden ładną żonę
Inny – psa;
Ten ma dużo blatów,
A tamten ziemi szmat,
Ja zaś inny atut
Mam od szczenięcych lat:
Ja mam ciocię na Ochocie,
Ciocia ma sklep,
Prześliczny sklep,
Gastronomiczny!
Człek w tym sklepie
Mruży ślepie,
Skrobie się w łeb.
Pakulski, moi złoci,
Jest wobec cioci
Kiep!
U cioci są kwiatki, sałatki,
Bułeczki i świeczki,
Indyki, uliki,
Egipskie senniki,
W proszkach sól gorzka,
Kalosze i groszek,
Miód, klopsy, dropsy
I rolmopsy.
Inne ciocie
Mając krocie
Nie chcą cię znać,
A ta, psiamać,
Bardzo grzeczna jest
I serdeczna jest…
Chodzi człek po świecie,
Zbija bruk,
Coś by robił, przecie,
Gdyby mógł.
Inni siły tracą
Za stówę albo dwie,
Lecz mnie byle pracą
Nie warto parać się:
Ja mam ciocię na Ochocie,
Ciocia ma sklep,
Prześliczny sklep,
Gastronomiczny!
Są w nim szynki,
Są sardynki,
Wódka i chleb,
Są gruszki i, pietruszki
Jest i na muszki
Lep.
Poza tym są ciasta, plan miasta,
Pasztety, gazety,
Są sznurki, ogórki,
Świąteczne laurki,
Są gąski, przekąski,
Kiełbasa z bekasa,
Sól, rybki i pipki,
Tudzież grzybki.
Mam u ciotki
Żywot słodki,
Tuczy mnie wciąż.
(Jej pierwszy mąż,
Czując przed nią lęk,
Z przejedzenia pękł!)
Jeden dziś narzeka,
Drugi klnie,
Każdy dziś się wścieka,
A ja – nie!
Dotąd się dożyło,
Co dalej? – Też mi kram!
Gdyby źle mi było,
Wyborną radę mam:
Ja mam ciocię na Ochocie,
Ciocia ma sklep,
Prześliczny sklep,
Gastronomiczny!
Wejdę śmiało
Z grubą pałą,
Dam cioci w łeb,
Gdy dobrze cios obliczę,
To odziedziczę
Sklep.
A w sklepie są mydła, powidła,
Benzyna, konina,
Są nerki, cukierki,
Są kacze kuperki,
Są trznadle, są szpadle,
Pulardy, petardy,
Pieprz, marki, skwarki
I kanarki.
Koszty wieńca
Od siostrzeńca
Zwrócą się w mig,
Niewinny trick
I, gdy ma się spryt,
Zapewniony byt!
Fot. Tadeusz Olsza, Wiesław Michnikowski Il. Janusz Stanny
Nie wymaga się urody, nie w tym sedno
Może nie być bardzo młody, wszystko jedno
I pieniądze się nie liczą
Choćby mogło się wydawać
Decyduje zasadniczo jedna sprawa
Ktoś, niech to będzie ktoś
Wszystko jedno czym się wybił
Lecz prawdziwy, nie na niby - ktoś
As, niech to będzie as
Jakiś geniusz lub szaleniec
A najlepiej ulubieniec mas
Szybkobiegacz znakomity
Sławny aktor, wódz, polityk
W stu procentach i na wskroś - ktoś
Ktoś, niech to będzie ktoś
Ktoś, kim się kobieta chlubi
Ktoś, z kim się pokazać lubi - ktoś
Nas nie dosyć adorować i ubóstwiać
Choć lubimy czułe słowa, miłe głupstwa
Nas nie dosyć adorować
Ani nawet kochać szczerze
Nam się musi imponować, to nas bierze...
Jerzy Jurandot - Kurrrczę pieczone duma o duszy Dymszowej
Dymsza, nieprawdaż, no cóż — szaławiła,
Komik, ekscentryk, fru-fru...
Gdyby wam dusza jak Dymszy krwawiła,
Jeden by przeżył na stu.
Dymsza was śmieszy i Dymsza was bawi,
Pajac, arlekin, bim-bom,
Dusza Dymszowa wciąż krwawi i krwawi,
W sercu tęsknica i srom.
Hej, graj mi, cyganie, hej, wina mi lać,
Kurrrczę pieczone, psiamać!
Pomnisz, jedyna, tę noc z majoliki?
Ach, księżycowa jej mać!
Wiosna, słowiki i gwiazdy jak byki,
Księżyc, że w mordę go lać.
Serce przy sercu pik-pik aż do rana,
Dłoń sama chwyta za biust,
Byłaś, o luba ma, w dziąsło szarpana
Za pośrednictwem mych ust...
Człowiek był młody i znany z urody,
W kwestii miłosnej geroj,
Wtedy umiałem — klękajcie narody!
Wtedy umiałem — ojoj! Wtedy się człowiek do pierwszych zaliczał,
Lampart był, tygrys, cochon,
Dzisiaj już człowiek cokolwiek spierniczał,
Dzisiaj wspomina ze łzą.
Pomnisz, jedyna, tą noc romantyczną?
Wielka anielka, nie noc!
Usta z ustami wchodziły wciąż w styczność,
Gdzie się trafiło, ad hoc.
Słowik zapiewał gdzieś w rododendronach,
Wietrzyk wiał wewte i wte,
Miałem cię, luba, w zgłodniałych ramionach
Całą, od a aż do d!
Hej, graj mi, cyganie, hej, wina mi lać,
Kurrrczę pieczone, psiamać!
Dymsza przeprasza i więcej nie będzie,
Precz sentymenty, a bas!
Dziś wyjątkowo, bo tam, w ósmym rzędzie
Siedzi kobieta. To ta.
Była mą żabką, kotuchną, ciapuchną,
Ta buzia, ten biust i te de...
Dzisiaj spoglądam i co widzę? — Próchno.
Płakać się chce, sacrebleu!
Hej, graj mi, cyganie, hej, wina mi lać,
Kurrrczę pieczone, psiamać!
Kim ty jesteś
Że ci wolno tak po prostu śmiać się ze mnie
Kim ty jesteś
Żebyś miał mnie oszukiwać tak bezczelnie
Kim ty jesteś
By od ciebie nic nie było więcej warte
Kim ty jesteś Żeby stawiać na twą kartę cały świat
Kim ty jesteś
Czymże niby od tysiąca chłopców inny
Kim ty jesteś
Co takiego widzą w tobie te dziewczyny
Kim ty jesteś
Tanie chwyty podpatrzyłeś w marnym filmie
Chciałbyś teraz
Żeby wszystkie tak bezsilnie z tobą szły
Przecież tobie wcale nie zależy
Żeby któraś była właśnie tą
Wielki bagaż masz doświadczeń, a nie przeżyć
Tym nadajesz własny ton
Pochwyciłeś trochę modnej filozofii
Prąd epoki głównym nurtem uniósł cię
Lubisz mówić o frustracji
O kompleksach, alienacji
Też banały, tylko modne - nie łudź się
Kim ty jesteś
Żebym z tobą tyle czasu miała trwonić
Kim ty jesteś
Żeby znowu tak się tobą oszołomić
Kim ja jestem
Bym dla ciebie była właśnie jeszcze jedną
Kim ja jestem
By za życia swego sedno uznać cię
Kim ty jesteś
I dlaczego niby z tobą mam się liczyć
Kim ty jesteś
Raz o sobie prawdę powiedz, czemu milczysz
Kim ty jesteś
Żeby można ci nagadać tyle naraz
Sama nie wiem, aż się złoszczę
Czy cię lubię, czy nie znoszę
Niby sfinksa w dawnych mitach
Kim ty jesteś, stale pytam
To ty, to ty...
Już wszystko było, już się zdarzyło, spotkało nas
Po tylu latach już wszystko było niejeden raz
Już tyle wiemy, już wszystko znamy w sobie na wskroś
Więc czym żyjemy, na co czekamy. Nie mamy dość
Kto nam na to odpowie, kto naprawdę to wie
Kto nam na to odpowie, chcemy wiedzieć i nie…
Jeszcze żyjemy, jeszcze wierzymy, jeszcze jest czas
Jeszcze liczymy lata i zimy co miną nas
Jeszcze nas czeka śnieżna zawieja i słońca trakt
Jeszcze w nas ufność, jeszcze nadzieja, jeszcze wciąż tak
Płyną godziny, pędzą miesiące i uczą nas
Że coś musimy zrozumieć w końcu, coś pojąć raz
Myślimy ostrzej, widzimy mądrzej pozór i fakt
Czy tak jest lepiej, czy nam z tym dobrze - może i tak
Kto nam na to odpowie….
I wielka przyjaźń, i wielka miłość, i wielki błąd
Po tylu latach już tyle było, no i cóż stąd
Jeszcze przed nami lata i zimy, cienie i blask
Jeszcze żyjemy, jeszcze wierzymy, jeszcze jest czas
Obrazy: Holly Irvin
Halina Kunicka Nic nowego ci nie powiem Janusz Kondratowicz, Marek Gaszyński
Choć dziś nie ze mną łączysz swoje plany
Nie szkodzi
Choć kochasz i ktoś w tobie zakochany
Nie szkodzi
Świat cały dziś przede mną tak jak słońce się złoci
I tyle nowych przygód na mnie czeka
I góry, i las, jeziora i drzewa
Więc choć już innej zawróciłeś w głowie
Nie szkodzi
Dziś nic nowego już nie powiem, tylko
Nie szkodzi
Już wiem, bez ciebie szczęścia mi nie jest brak
Wystarczy mi mój własny świat, więc idź
Nie szkodzi
Dalida - Le bonheur, Hanna Rek - Szczęście Kazimierz Winkler
Wiem, że chcesz, abym była najszczęśliwsza
Gwiazdy byś chciał mi z nieba dać
Dobrze wiem, że ty dla mnie zrobisz wszystko
By szczęście to zechciało trwać.
Szczęściem mym są najdroższe twoje oczy
Dobrze wiem, czym są dla mnie usta twe
Szczęściem mym są codzienne twe powroty
Gdy na twój widok cała drżę
Szczęście swe odnajduję w twym uśmiechu
W dłoniach twych, kiedy obejmują mnie
Szczęście też w każdym twoim jest oddechu
Nawet gdy śpisz ja kocham cię
Kto z was wie, ile szczęście miewa odmian
Lub ile barw na tęczy lśni
Mało kto szczęście swe spotyka co dnia
Przeważnie o nim tylko śni
Szczęście to słońce witające ranek
Gwarny dzień czy gwiazdami lśniąca noc
Szczęściem są ptaki głośno rozśpiewane
I twój najukochańszy głos
Szczęściem też może być i niepogoda
Głośny wiatr i tłukący w szyby deszcz
Co mi tam, kiedy wiem, że ty mnie kochasz
I że ja ciebie kocham też
Nie bywamy razem w kinie
Nie siedzimy w bzów gęstwinie
Zasłuchani
W żadnej cichej kawiarence
Nie trzymamy się za ręce
Zadumani
Staroświeckim obyczajem
Nie błądzimy nad ruczajem
No bo po co
Nie wzdychamy do księżyca
Gwiezdny kram nas nie zachwyca
Ale nocą
Spotykamy się na moście
Który łączy dwie tęsknoty
Który łączy dwie miłości
Napowietrznym łukiem złotym
Rozkwitają dwie miłości
Serca dwa z zachwytu giną
Na fikcyjnym złotym moście
Zawieszonym nad głębiną
W dzień nie wiemy nic o sobie
Ty coś robisz, ja też robię
Coś dla chleba
Odwiedzamy sklepy, pralnie
I żyjemy tak realnie
Jak potrzeba
Przybieramy śmieszne pozy
Powtarzamy pełne prozy
Głupie zdania
Lecz gdy nocy czarna grzywa
Świat ogarnie, gdy nadpływa
Czas kochania
Spotykamy się na moście…
A gdy wstaje świt na niebie
Gdy ożyją biura, sklepy
Nie ma mostu, nie ma ciebie
Tylko jest zaułek ślepy
Hanna Rek - Tipitipitipso - Caterina Valente Anna Jakowska
Meksyk z tego słynie w krąg
Że tam ludzie krewcy są
Kłócą się o byle co
Z miejsca strzelać chcą
Ale milknie każdy spór
Gdy calypso grają tu
Zaraz, jak na dany znak
Każdy śpiewa tak...
Tipi-tipi-tipso - przy calypso
Wszystko dobrze kończy się
A więc śpiewaj calypso
Tipi-tipi-tip - calypso graj
Calypso nuć, calypso tańcz
Jak ja przez cały dzień
Billy narzeczoną ma
Gdy do baru przyszli raz
Pedro zaraz porwał ją
Tańczył tylko z nią
Billy wpadł ze złości w szał
I od razu strzelać chciał
Ale uspokoił go
Tej melodii ton...
Tipi-tipi-tipso - przy calypso
Wszystko dobrze kończy się
A więc śpiewaj calypso
Tipi-tipi-tip - calypso graj
Calypso nuć, calypso tańcz
Jak ja przez cały dzień
Można dać przykładów sto
Lecz by was znudziło to
Bo na pewno wiecie już
O co chodzi tu
Choć w piosence głupia treść
Najważniejszy morał jest
No a morał, wierzcie mi
W tym refrenie brzmi...
To ja, to ja, to ja Słyszysz - wołam ciebie ja, brzoza
Moje listki potargał wiatr
Za białymi plecami pożar
Huczą noce i dnie,
Czekam, przyjdź, przytul mnie
Czekam, przyjdź, czekam, żyj
Huczą noce i dnie
Czekam, przyjdź, przytul mnie
Czekam, przyjdź, czekam, przyjdź, przytul mnie
To ja, to ja, to ja
Słyszysz - wołam ciebie ja, płomień
Z iskry burzy, z okruchów gwiazd,
Miły, nie bój się, weź mnie w dłonie
Płomień wije się, gnie
Czekam, przyjdź, przytul mnie,
Czekam, przyjdź, czekam, żyj
Płomień wije się, gnie
Czekam, przyjdź, przytul mnie,
Czekam, przyjdź, czekam, przyjdź, przytul mnie
To ja, to ja, to ja
Słyszysz - wołam ciebie ja, łąka
Świeżą trawą pachnący świat
Nad nią obłok i lot skowronka
Trawa drży w cichym śnie
Czekam, przyjdź, przytul mnie
Czekam, przyjdź, czekam, żyj
Trawa drży w cichym śnie
Czekam, przyjdź, przytul mnie
Czekam, przyjdź, czekam, przyjdź, przytul mnie