Русь советская
Seweryn Pollak
Minął tamten huragan. Niewielu nas ocalało.
Niewielu się na apel przyjaźni stawiło.
Wróciłem, znów ujrzałem kraj osierociały,
W którym mnie osiem lat nie było.
Kogo mam wzywać? Z kim się tu podzielę
Smutną radością, żem ocalił życie?
Tu nawet wiatrak — to ptaszysko z belek,
Z jedynym skrzydłem — oczy mruży skrycie.
Dla wszystkich jestem tu nieznajomy,
Ci, którzy pamiętali, dawno zapomnieli.
A tam, na miejscu rodzinnego domu,
Leży przydrożny pył i popiół pogorzeli.
A życie wre. Tłum się wokoło snuje,
Starzy i młodzi — nikogo nie wzrusza,
Ze nie mam przed kim uchylić kapelusza,
W niczyich oczach schronienia nie znajduję.
I w głowie mej roją się myśli strzępy:
Cóż za ojczyzna? Czyżby to sny były?
Przecież jestem tu dla nich pielgrzymem posępnym.
Bóg wie z jak daleka przybyłym.
I to ja właśnie!
Ja, wsi tej obywatel,
Która jedynie przez to będzie znana,
Że tu kiedyś zrodziła baba z kurnej chaty
Rosyjskiego poetę-chuligana.
Lecz myśli dają sercu odpowiedź:
„Opamiętaj się! Czy to jest krzywda?
Przecież to tylko pokolenie nowe
Inne światła zapala w izbach.
Ty już po trosze okwitać zacząłeś,
Inne już pieśni inni śpiewają młodzieńcy,
Ciekawsze chyba od twoich, tym więcej
Że matką jest im już ziemia, nie sioło."
Ojczyzno moja! Jak śmieszny się stałem.
Na policzkach zapadłych niezdrowy rumieniec,
Słowa braci są dla mnie dziś niezrozumiałe —
I w własnym kraju jestem niby cudzoziemiec.
Oto widzę:
W niedzielę wieśniacy
Przed gminą się zebrali jak do cerkwi.
Każdy słowem niemytym, czerstwym
Mówi o swoim życiu, o pracy.
Już wieczór. Ciekłą pozłotą
Zachód ochlapał szare pola
I bosymi nogami, jak ciołki pod wrota,
Powpierały się w rowy topole.
Chromy krasnoarmiejec o obliczu sennym,
Wspomnieniami przeszłość goniąc,
Opowiada sumiennie o Budiennym,
O tym, jak Perekop odbili czerwoni.
„Myśmy ich w tę i ową — na odsiebkę —
Na Krymie... tych burżujów... co to wiecie sami…
" A baby w niemy półmrok wzdychają se ździebko,
A klony chwieją długich gałęzi uszami.
Ze wzgórza młodzież komsomolska zbiega
I w takt harmonii, rozhukana,
Śpiewa agitki Biednego Demiana,
Wesoły krzyk w dolinie się rozlega.
To kraj — aż miło!
By krzyczeć w wierszach, że jestem z ludem w zgodzie?
Poezja moja tutaj niepotrzebna była,
I ja sam pewnie zbędny tu jestem przechodzień.
No cóż!
Żegnaj, schronienie ojczyste.
Rad jestem z tego, com dał ci do tej pory.
Niech dziś o pieśniach moich zapomną ze wszystkiem —