Гайда, тройка! Снег пушистый,
Ночь морозная кругом;
Светит месяц серебристый,
Мчится парочка вдвоем.
Милый шепчет уверенья,
Ласково в глаза глядит,
А она полна смущенья:
Что-то ей любовь сулит?
Так с тревожными мечтами
Вдаль помчалася она,
И не помнит, как с устами
Вдруг слилися их уста.
Гайда, тройка!...
Уж сменилась ночь зарею,
Утра час настал златой,
Тройка мелкою рысцою
Возвращается домой.
Ах, надолго ль это счастье?
Не мелькнули бы как сон
Эти ласки и объятья
И вина бокала звон!
Гайда, тройка! Снег пушистый,
Ночь морозная кругом;
Светит месяц серебристый,
Вновь поедут ли вдвоем?
Когда в последний путь
Ты отправляешь друга,
Есть в дружбе, не забудь,
Посмертная услуга.
Оружье вместе с ним
Пусть в землю не ложится,
Оно ещё с другим
Успеет подружиться.
Но флягу, что с ним дни И ночи коротала,
Над ухом ты встряхни,
Чтоб влага не пропала.
И коль ударит в дно
Зелёный хмель солдатский,
На два глотка вино
Ты раздели по-братски.
Один глоток отпей,
В земле, чтоб мёртвым спалось,
И дольше, чтоб по ней
Живым ходить осталось.
Оставь глоток второй,
И, прах, предав покою,
С ним флягу ты зарой,
Была, чтоб под рукою.
Чтоб в День Победы смог,
Как равный, вместе с нами,
Он выпить свой глоток
Холодными губами.
Он выпить свой глоток
Холодными губами.
Pamiętasz Alosza, ów szlak od Smoleńska,
Jak co dzień nękały nas słoty złowieszcze,
Jak dzban podawała zniszczona dłoń żeńska
Przy piersi go chroniąc jak dziecko przed deszczem.
Jak łzy ukradkowe płynęły z ócz kobiet,
Szepczących za nami: „Niech Pan Bóg was chroni!"
Co same mówiły „żołnierki" o sobie,
Jak ongiś na Rusi mawiało się o nich.
Ów trakt, co się krył za wzgórzami, pamiętasz,
Co łzą niźli wiorstą mierzony był gęściej,
Wieś za wsią, wieś za wsią, za każdą z nich - cmentarz,
Ruś cała patrzyła na nasze odejście.
Za każdym osiedlem - wydawać się mogło -
Krzyżami swych rąk błogosławiąc żołnierzom,
W statecznej gromadzie dziadkowie się modlą
Za wnuków, co dawno już w Boga nie wierzą.
Wiesz dobrze, że dla mnie ojczyzna - to w końcu
Nie miejskich salonów lustrzane podłogi,
Lecz glina zdeptana przez moich praojców
Z prostymi krzyżami rosyjskich ich mogił.
Ja nie wiem, jak ciebie, lecz mnie z tą wioskową
Żałością, co wiedzie od wsi do wsi traktem,
Z rzewnymi pieśniami i gorzką łzą wdowią
Dopiero ta wojna zetknęła naprawdę.
Ów dom w Borysowie pamiętasz, Alosza:
Krzyk dziewczyn wysoki, aż serce drętwiało,
Staruszka w salopie wśród nich siwowłosa
I dziad jak do trumny ubrany na biało.
Cóż mogliśmy mówić, jak dodać im ducha?
Pamiętasz, jak mocą wiedziona niemylną
„Najmilsi - ozwała się do nas starucha -
My was doczekamy, a teraz iść pilno".
„My was doczekamy" - mówiły nam gaje,
„My was doczekamy" - szedł gwar po wygonach.
Alosza, wiesz, nieraz nocami się zdaje,
Że słyszę, jak głos ich dobiega tu, do nas.
Rosyjskim zwyczajem oddając przybyszom
Na ziemi rosyjskiej dymiące zwaliska,
Dokoła nas idą na śmierć towarzysze
Koszule na piersiach rozdarłszy z rosyjska.
Nas obu pociski szczędziły dotychczas,
Lecz — trzykroć już pewien ostatniej godziny -
Wciąż dumny się czułem, że gorzkie te zgliszcza,
Zorane bombami - to kraj mój rodzinny.
Że matka Rosjanka na świat mnie wydała,
Że ziemi tej oddam, com zdążył wziąć od niej
I z tego, że w bój mnie Rosjanka posłała
Rosyjskim zwyczajem całując trzykrotnie.
Obrazy G. Kuczenko, G. Wasiliew, M. Bogatyriew
Konstantin Simonow Жди меня, и я вернусь. Только очень жди, Жди, когда наводят грусть Желтые дожди, Жди, когда снега метут, Жди, когда жара, Жди, когда других не ждут, Позабыв вчера. Жди, когда из дальних мест Писем не придет, Жди, когда уж надоест Всем, кто вместе ждет. Жди меня, и я вернусь, Не желай добра Всем, кто знает наизусть, Что забыть пора. Пусть поверят сын и мать В то, что нет меня, Пусть друзья устанут ждать, Сядут у огня, Выпьют горькое вино На помин души... Жди. И с ними заодно Выпить не спеши. Жди меня, и я вернусь, Всем смертям назло. Кто не ждал меня, тот пусть Скажет:- Повезло - Не понять не ждавшим им, Как среди огня <Ожиданием своим Ты спасла меня. Как я выжил, будем знать Только мы с тобой - Просто ты умела ждать, Как никто другой.
Czekaj mnie
Adam Ważyk
Czekaj mnie, a wrócę zdrów,
Tylko czekaj mnie,
Gdy przekwitną kiście bzów,
Gdy naprószy śnieg.
Czekaj, gdy kominek zgasł,
Żar w popiele znikł.
Czekaj, gdy nikogo z nas
Już nie czeka nikt,
Czekaj, gdy po przejściu burz
Nie nadchodzi wieść,
Czekaj, gdy czekania już
Niepodobna znieść.
Czekaj mnie, a wrócę zdrów,
I nie pytaj gwiazd,
I nie słuchaj trzeźwych słów,
Że zapomnieć czas.
Niech opłacze matka, syn,
Gdy zaginie słuch,
Gorzkie wino w domu mym
Niech rozleje druh.
Za mój cichy, wieczny sen
Kielich pójdzie w krąg.
Czekaj – i po kielich ten
Nie wyciągaj rąk.
Czekaj mnie, a wrócę zdrów,
Śmierci mej na złość.
Ten zaklaszcze, tamten znów
Krzyknie: „Co za gość!”.
Jak doprawdy pojąć im,
Że we krwawej mgle
Ty czekaniem cichym swym
Ocaliłaś mnie.
Ot i sekret, ot i znak,
Co w sekrecie tkwi,
Że umiałaś czekać tak,
Jak nie czekał nikt.
"Szeregowy Borysow! No, mów, jak to tam było?”
„Ja goniłem już resztkami sił.
Padał deszcz, później ustał, a potem się ściemniło,
Ja go ostrzegłem choć wicher wył”.
Na mój okrzyk: Kto tu idzie? On roześmiał się.
Na mój wystrzał w powietrze krzyknął. „Czyś się wściekł?”
Choć ciut się zawahałem to pomógł mi gniew,
Wyplunąłem pestkę i strzeliłem mu w pierś".
„Szeregowy, mówcie prawdę, nie te wasze bzdury.
Na wiorstę byś go poznał ty psie".
„Była mgła, wiatr hulał, na niebie czarne chmury,
Ktoś idzie, głucho, ciemno i deszcz.
Na mój okrzyk...
"Szeregowy Borysow!, śledczy znów się zachmurzył.
„Pod trybunał pójdziecie jak nic”.
„Stałem na warcie, padał deszcz, mgła była i chmury”.
Któryś raz mu powtarzam mój spicz.
Na mój okrzyk...
Rok temu, a ja szybko nie zapominam uraz,
Na szychcie kłótnia, taka ząb za ząb.
Na duchowy dialog niezbyt dobra pora,
Przeszkadzał nam pneumatyczny młot.
Na mej duszy krzyk: „Zostaw ją”. On roześmiał się.
Na mój cios prosto w brzuch on krzyknął.”Czyś się wściekł”
Choć ciut się zawahałem to pomógł mi gniew,
Wyplunąłem pestkę, na nożu stygła krew.
Miałem szczęście, że udało się mu jakoś przeżyć,
Przecież tylko spłacałem mój dług.
Padał deszcz, ciemno było, na niebie czarne chmury,
Zgodnie z prawem strzeliłem. Był mus...
Tu twój wagon, bilet i pled,
W najlepszym gatunku wszystko dostałeś dziś,
W przepięknym raju zobaczysz sen,
Jak nieustający wielowiekowy film.
Już za tobą ten wielki cyrk,
Pasażerów na gapę nie chcą z sobą brać.
Jak cherubin czyściutkiś ty,
Wygodny przedział i pachnącą pościel masz.
Przepowiednie, co do joty spełniły się,
Odjeżdża pociąg do nieba, puściutki on.
Ach, jak my pragniemy, ach, jak pragniemy żyć
I nigdy nie umierać, boże broń.
Ziemski peron, nie czas na płacz,
I nie krzycz już, bo na lamenty twoje tu,
Nie ma miejsca. Zobaczysz raj,
Spotkasz tam boga, jeżeli jest jakiś bóg.
Nasze rozterki przekaż mu,
Jeśli zapomnisz, nie zawali się ten świat.
Kilka lat zostało nam już,
Pohulamy i umrzemy, gdy przyjdzie czas.
Przepowiednie...
Nie wszyscy do raju trafią bram,
A nam czasem się uda dobrze zrobić coś;
Pograndzić, ja - śpiewam i gram,
Jeden kocha, a drugi rozpacza, co noc.
Odejdą w nicość, to jest fakt,
Synowie nasi i wnuki wnuków pod rząd,
Gdyby znów wojna, proszę was,
Prawnuków naszych nie ujrzałby już ten ląd.
Przepowiednie...
Tobie to wisi tu i tam,
Leżysz rozkosznie i cudowne łowisz sny,
Co do mnie, osiwiałbym ja,
Gdybym tak puste z życiem toczył gry.
Omamił was jakiś łotr,
Wpuścił do świata, gdzie były wojny, rak i głód.
Dokąd to grypa poszła stąd,
Tyś szczęśliwy, boś na gotowe przyszedł tu.
A póki co, słychać stuk kół,
Miła podróż uchroni cię od wszelkich bied,
A jeśli tam jest jakiś bóg,
Pozdrów go od nas i zanieś mu naszą wieść.
Один музыкант объяснил мне пространно
Jeden muzyk wyjawił mi...
Włodzimierz Wysocki - Henryk Rejmer
Raz jeden muzykant wyjaśniał mi szpetnie,
Dziś, jakby nie patrzeć, gitara to szmelc.
Już czas jest najwyższy zastąpić gitarę,
Elektryczną piłą lub dmuchanym psem.
A gitara wciąż,
Tego świata zło
Okrasza słodkimi łzami.
Jak za dawnych lat,
Rozsiewa swój czar,
Srebrnymi jak śnieg strunami.
Ja wczoraj słyszałem jak ktoś na bulwarze
Śpiewał głosem pięknym, wysokim jak krzyk.
Odniosłem wrażenie, że śpiew ten gitarze
Nie przypadł do gustu przez motyw i styl.
A gitara wciąż...
Z elektryczną piłą nie będziemy parą,
Inni po nas przyjdą, inny będzie świat.
Lecz mnie się wydaje, że uciec z gitarą
W zasłużony spokój nie uda się nam.
Droga, droga, długa ona i stroma,
I nie wiesz, gdzie drogi tej jest kres.
Po drodze tej idziemy po różnych dwóch stronach,
I trudno nam na drugą stronę przejść.
Uśmiechnij się choć jednym spojrzeniem,
Uśmiechnij się, jestem twoim cieniem.
Na świetle czerwonym po pasach przebiegnę jak kot,
Tylko mi powiedz, kiedy zrobić to.
Uśmiech, uśmiech, na co się może przydać.
Wiedz. Nikt tak jak ja nie pragnie go.
Zamknąłem oczy, otwarłem, a ty sama jedna,
I któryś raz minąłem przejście to.
Uśmiechnij się choć jednym spojrzeniem...
Idę, idę, któż może mi zabronić,
I kroki mierzą mojej drogi szlak.
Za tobą jestem gotów do końca życia chodzić,
Tylko nie skręcaj i idź prosto tam.
Pamiętam ja leningradzką blokadę,
Nie piłem, nie grandziłem w tamten czas.
Widziałem, jak żywym ogniem
Płonęły Badajewskie składy,
Po chleb w kolejkach przyszło wieki stać.
Obywateli mili,
Coście wtedy robili,
Gdy miasto ofiar nie liczyło już.
Jedliście z ryby czarny chleb,
Machorka była niczym lek,
A znalezione pety dzieliło się na pół.
W te mrozy nawet ptaki nie latały,
Złodzieje nam nie mieli już co kraść.
Tej zimy aniołowie rodziców mych zabrali,
Ja bałem się, z głodu nie mogłem spać.
Tabuny ludzi głodnych
I plaga dystrofików,
Głodował każdy, prokurator też.
Ci, tam w ewakuacji
Siedzieli jak na stacji,
Słuchali radia, co tam na froncie, albo gdzieś.
Blokada przeciągnęła się nadmiernie,
Nasz naród wrogów swoich rozbił w pył.
I można teraz żyć, jak u pana Boga za piecem,
Tylko naczelnik miesza, jak ta dzicz.
Wy, obywatele
Z opaską na rękawie,
W moją duszę z butami wara leźć.
O mym życiu osobistym,
Nie patriotycznym, także,
Wiedzą nasze organy i WCSPS.
А мы живем в мертвящей пустоте, -
Попробуй надави - так брызнет гноем, -
И страх мертвящий заглушаем воем -
И те, что первые, и люди, что в хвосте.
И обязательные жертвоприношенья,
Отцами нашими воспетые не раз,
Печать поставили на наше поколенье -
Лишили разума и памяти и глаз.
И запах крови, многих веселя...
Henryk Rejmer
Żyjemy w martwej pustce, wyjścia brak,
Nadepnij butem - wkoło bryźnie gnojem.
Dojmujący strach zagłuszają wyciem,
I ci pierwsi i ci ostatni z nas.
Zobowiązania składane w imię idei
Przez ojców naszych, sławione były nie raz.
Na naszym pokoleniu pieczęć postawili,
Wyzuli nas z rozumu, pamięci i praw.
Przez Polskę las choinek pędzi.
Nad Polską przefruwają ptaki.
Dokoła — twarze zamyślone
i po horyzont nieba błękit.
A my się znowu spotykamy,
bo widać los pisany taki,
że wszystko będzie, a prócz tego —
dotknięcie przyjacielskiej ręki.
Ach, gdybyż tak się nagle ocknąć
w jasności, w świecie idealnym,
pośród przyrody nie zdeptanej,
rozłąki gorzkiej nie zaznawszy!...
Nie szkodzi! W tych fotelach starych
usiądźmy, drogi, i zapalmy,
i pogadajmy o tym świecie,
niedoskonałym, ale naszym.
Nie opłakujmy snów minionych.
Na ład się zgódźmy i na nieład.
Byleby sercem się podzielić,
zdążyć uprzątnąć śnieg sprzed proga.
Przez Polskę las choinek pędzi,
to znaczy — Polska nie zginęła,
a skoro Polska nie zginęła —
to jeszcze nie skończona droga.