Jakaś przykrość, nawet nieduża,
pech, przypadek, zły losu traf
innych ludzi od razu wkurza,
wciąga niby w błotnisty staw.
Zaś gdy mną zły los zakolebie,
chcąc mnie wprawić w psychiczny niż,
to ja wszystko to biorę w siebie,
a na zewnątrz marmur i spiż.
W środku wulkan na Filipinach
Co udaje tylko, że śpi
A na zewnątrz ironia kpina
Lekkie ramion wzruszenie i
Krok do domu kieruję prędki
i gdy z nerwów trafia mnie szlag,
ściany mojej skromnej kuchenki
są cichymi świadkami jak:
Marcheweczkę ciach-ciach-ciach,
pietruszeczkę ciach-ciach-ciach
porek i selerek trach - siekam.
i nastawiam gaz na ful,
rosołeczek bul-bul-bul,
a ja siadam jak ten król - czekam.
Śmietaneczka tak-tak-tak,
zasmażeczka - co za smak,
kiełbaseczka sucha jak wiórek...
Tak gotuję sobie przez
dłuższy czas, aż gotów jest
najwspanialszy lek na stres- żurek!
Aż się nasze życie ponure
odmieniło tak nagle, że
nie musiałem uciekać w żurek,
chociaż nerwy wciąż żarły mnie.
Rok osiemdziesiąty dziewiąty
czerwiec, radość i w oczach blask,
i nadziei promyczek złoty,
że się zaczął wspaniały czas!
A po chwili potwarz, obmowa,
w polskim piekle ślina i żółć,
a kto z kotła wychyli głowę,
zaraz inni wciągną go w dół.
I gazeta leci mi z ręki,
i nerwowy trafia mnie szlag,
i znów ściany mojej kuchenki
są cichymi świadkami jak:
Marcheweczkę...
Tu wam dodam na wspomnień strunie
myśl niegłupią, która tak brzmi,
że ten żurek przeciw komunie
jakby lepiej smakował mi.
Dziś mój żurek - i to mnie smuci -
nie bulgocze jak złoty sen,
jakich przypraw bym nie dorzucił,
a smak, psiakrew, jakiś nie ten!
I tak chciałbym we własnym domu
wreszcie życie normalne wieść,
nie jeść przeciw czemuś czy komuś,
a po prostu - usiąść i zjeść!
Tu Tadeusz ściśnie się z Lechem,
tam ucichnie pretensji sto,
jest normalnie, miło, jest w dechę,
a ja wtedy co robię? No?
Marcheweczkę...
Dać tu odpowiedź nie tak łatwo,
Bo chciałbym w końcu raz ustalić:
Czyśmy się trochę nie zanadto
Ostatnio rozdokazywali?
Mieni się wkoło śmiech perlisty,
Grom i zabawom końca nie ma,
Szczerzymy się jak u dentysty,
Aż w końcu zrodzi się dylemat:
W co się bawić? W co się bawić,
Gdy możliwości wszystkie wyczerpiemy ciurkiem?
Na samą myśl pot zimny zrasza zaraz czoło
I mniej wesoło pod Czerwonym ci Kapturkiem
W co się bawić? W co się bawić?
Tych wątpliwości nie rozwieje żadna wróżka,
Kopciuszek dawno przestał grać w inteligencję,
Inteligencja już nie bawi się w Kopciuszka.
Niedobrze jest, gdy czyha nuda,
Gdy nie chcesz grać już w berka czy czarnego luda,
A kiedy nawet już nie będą miały wzięcia
Szare komórki do wynajęcia
W co się bawić? W co się bawić?
Daleka pora na pytanie to, czy bliska,
Lecz w końcu przecież trzeba będzie je postawić,
Chociaż na razie w oku tli się śmiechu iskra
Więc, chociaż wszyscy są szczęśliwi
I nic nie sugeruje zmiany,
Niech, proszę, jednak Was nie zdziwi,
Że jestem trochę zadumany
Bo płynie czas, jak rzeką woda
I może kiedyś tak się stanie,
Że będę chciał pobaraszkować
I zadam sobie sam pytanie:
W co się bawić? W co się bawić,
Gdy możliwości wszystkie wyczerpiemy ciurkiem?
Na samą myśl pot zimny zrasza zaraz czoło
I mniej wesoło pod Czerwonym ci Kapturkiem
W co się bawić? W co się bawić?
Narasta problem, który jątrzy i przeraża,
Sekretarz grać już przestał w dziewiątego wała,
Dziewiąty wał już się nie bawi w sekretarza.
Niedobrze jest, gdy nuda czyha,
Gdy takie serso już cię mierzi i odpycha,
A kiedy nawet już nie będą miały wzięcia
Szare komórki do wynajęcia
W co się bawić? W co się bawić?
Daleka pora na pytanie to, czy bliska,
Lecz w końcu przecież trzeba będzie je postawić,
Bo chleba dosyć,
Lecz rośnie popyt na igrzyska
Jacques Brel - Ne me quitte pas Michał Bajor - Nie opuszczaj mnie Wojciech Młynarski
Nie opuszczaj mnie Każda moja łza Szepcze, że co złe Się zapomnieć da Zapomnijmy ten Utracony czas Co oddalał nas Co zabijał nas I pytania złe I natrętne tak Jak, dlaczego, jak Zapomnijmy je Nie opuszczaj mnie Nie opuszczaj mnie... Nie opuszczaj mnie Ja deszczowym dniem Ci przyniosę z ziem Gdzie nie pada deszcz Pereł deszczu sznur Jeśli umrę z chmur Spłynie do twych rąk Światła złoty krąg I to będę ja W świecie ziemskich spraw Miłowanie me Będzie pierwszym z praw Królem stanę się A królową ty Nie opuszczaj mnie Nie opuszczaj mnie Nie opuszczaj mnie Ja wymyślę ci słowa Których sens pojmiesz tylko ty Z nich ułożę baśń Jak się serca dwa pokochały Na przekór ludziom złym Z nich ułożę baśń O tym królu co Umarł z żalu bo Nie mógł kochać cię Nie opuszczaj mnie Nie opuszczaj mnie Nie opuszczaj mnie Przecież zdarza się Że największy żar Ciska wulkan co Niby dawno zmarł Pól spalonych skraj Więcej zrodzi zbóż Niż zielony maj
W czas wiosennych burz Gdy księżyca cierń Lśni na nieba tle A z czerwienią czerń Nie chcą złączyć się Nie opuszczaj mnie
Już nie będzie łez Już nie będzie słów Dobrze jest jak jest Tylko taki kąt Mały kąt mi wskaż Gdzie twój słychać śmiech Widać twoją twarz Chcę gdy słońca krąg wzejdzie Być co dnia Cieniem twoich rąk Cieniem twego psa Nie opuszczaj mnie
Irena Jarocka
Nie zostawiaj mnie
Adam Kreczmar
Nie zastawiaj mnie, nie myśl o tym już
Że nam źle, to cóż, już nie będzie źle
Spróbujemy żyć jakby nigdy nic
Wszystko sklei się, wszystko da się zmyć
Powiedz jeszcze raz, jedno słowo - chcę
I zapomnę, że słońce traci blask
Nie zostawiaj mnie...
Ja ci wtedy dam wielkich skarbów wór
Malowany dwór, pełen ciepłych barw
Dam ci złoty świt i srebrzysty zmrok
Dam ci pereł stos, z których utkam łzy
I daleko stąd wyśnię w każdym śnie
Takie miejsce gdzie z łez zbuduję dom
Nie zostawiaj mnie...
Nie zostawiaj mnie, poszukamy słów
Co nam dadzą znów nasz dziecięcy śmiech
Poszukamy dróg co powiodą nas
Przez pamięci blask, po wybaczeń próg
Tam gdzie nigdy nikt nie znał słowa nie
Gdzie się listy śle bledsze niż mój list
Nie zostawiaj mnie...
To nie znaczy nic kiedy drzewo schnie
To nie znaczy, że już przestało żyć
To nie znaczy nic burza doda sił
By choć jeden żył zapomniany liść
On powstrzyma grad, zazieleni cień
Przeciw szarej mgle rozkołysze świat
Nie zostawiaj mnie...
Nie zostawiaj mnie, ja nie płaczę, spójrz
Będę cicha już jak najcichszy sen
Proszę , niech trwa z Tobą dzień i noc
Twój niewielki cień, a to będę ja
Tylko, powiedz, że… nie, nie trzeba nie
Wiem, za dużo chcę...
Tak, przepraszam Cię
Nie zostawiaj mnie...
Jacques Brel - Jef - Miichał Bajor, Katarzyna Groniec
Wojciech Młynarski
Nie Jeff, nie jesteś sam
I wierz mi, robisz błąd
Gdy tak rozpaczasz, że
Kolejna z twoich dam
Tleniona zołza blond
Puściła w trąbę cię
Jeff, sam nie jesteś, nie
I wierz mi, że to wstyd
Gdy ronisz gorzkie łzy
Że to półkurwie złe
Wymalowane zbyt
Wypchnęło cię za drzwi
Więc nie rób dłużej
Pośmiewiska z siebie
Dla zgorszonych mam i cioć
Z chodnika wstań
Spadamy stąd
Spadamy, Jeff
Chodź, chodź
Chodź, mam jeszcze parę stów
Pójdziemy przepić je
Niedrogie bistro znam
Chodź, gdy stracę parę stów
Też bracie nie martw się
Jak król mam kredyt tam
Będziemy tęgo jeść
Krewetki, frytki raz
Krewetki, frytki bis
I wino pić do dna
Gdy nie pomoże
To zmienimy lokal
Bo Madame Andre od dziś
Dziewczyny nowe ma
I świat się będzie śmiał
I zaśpiewamy znów
Jak kiedyś, ile sił
Jak gdybym forsę miał
Jak gdybyś młody był
Nie Jeff, nie jesteś sam
Więc rozchmurz bracie twarz
I dźwignij cielsko swe
Wiem, że pod swetrem tam
Pęknięte serce masz
Że ciężko ci i źle
Jeff, Jeff, nie gadaj mi
Że prosi serce twe
O ostateczny cios
Że czeka szyja twa
Na zaciśnięty sznur
Że tak swój skończysz los
Dokoła widzów moc
Niekiepskie kino ma
Za darmo z ciebie Jeff
Więc wstawaj już
Spadamy stąd
Spadamy Jeff
Psiakrew
Chodź, gitarę jeszcze mam
Dla ciebie błysną z niej
Płomyki jasnych nut
Chodź, piosenki takie znam
Co ulżą doli twej
Rozgrzeją serca lód
Sprawdzimy w banku
Kurs dolara USA
Skoczymy tam na mur
Gdy los ciut grosza da
Gdy smutny będziesz wciąż
Poradzę ci, psia mać
Co zrobić, żeby się
Rockefellerem stać
Znów zaśpiewamy tak
Jak gdyby każdy z nas
Na śmierć zapomniał już
Że kieszeń pusta
A parszywa starość tuż
W pierwszym takcie walca jesteś
Sama, lecz uśmiechasz się już
W pierwszym takcie walca jestem
Sam, lecz wiem, że ty jesteś tuż
Paryż sam rytm walca odmierza
I uczucia moje i twe
Paryż sam rytm walca odmierza
I cichutko powiada nam, że
To jest walc na trzy pas
Co tę zaletę ma
Ma tę zaletę, że
Nie śpieszy się, ma czas
I nie ponagla nas
I nie ponagla nas
To walc na cztery pas
Tańczony znacznie mniej
Tańczony znacznie mniej
Lecz równy w gracji swej
Walcowi na trzy pas
A już po chwili
To walc na dwadzieścia pas
To walc naprawdę pyszny
Znacznie bardziej niż
Daleko bardziej niż
Ten biedny walc na trzy
A już po chwili to
To jest walc na sto pas
To jest walc na sto pas
I na ulicznym skrzyżowaniu
Białe bzy miłośnie nucą go
W paryskiej wiosny dni
To walc na tysiąc pas
To walc na tysiąc pas
Walc, który dopadł czas
I w tysiąc pytań zgadł
Co trzeba zrobić, by
Znów mieć dwadzieścia lat
To walc na tysiąc pas
To walc na tysiąc pas
Walc, który dopadł nas
I śpiewa naszym dniom
Że już budować czas
Miłości jasny dom
No, a w drugim takcie walca Płyniesz już w ramionach mych i W drugim takcie tego walca Ze mną w głos liczysz już raz, dwa, trzy Paryż sam rytm walca odmierza I uczucia moje i twe Paryż sam równiutko odmierza I powtarza, i nuci nam, że
To jest walc na trzy pas....
No, a w trzecim takcie walca
Przybył ktoś - tym kimś miłość jest W trzecim takcie tego walca Troje nas tańczy po balu kres Paryż rytm równiutko odmierza I w tym rytmie serca nam drżą Paryż sam rytm walca odmierza Z nami radość wyśpiewać chce swą Obrazy: Mark Spain
Charles Aznavour - Les Plaisirs Demodes
Michał Bajor - Odmieńmy tylko rytm
Wojciech Młynarski
Noc zapala po świt neony w dyskotece
i prześliczną twą twarz skrył kolorowy mrok,
rytm tańczących po świt opętał tak dalece,
że gubię się wśród nich i w tańcu mylę krok.
Rytm co tchu cisnął nas na dwa parkietu krańce,
tłum okrutną ma twarz i w oczach dziki blask.
Jak przekrzyczeć mam go, jak porwać cię do tańca?
Ach, myślę już, że wiem, co uratuje nas…
Chodź, w ramionach moich płyń,
Odmieńmy tylko rytm,
a twój policzek już
przy moim będzie tuż,
gdy zatańczymy tak,
gdy pomarzymy tak,
wtuleni w taniec nasz,
o, tak, przy twarzy twarz…
Wojciech Młynarski
Ty, to wzywający co dzień głos,
do piekła wprost, do nieba wprost,
to cena, którą za swój los
zapłacić mam.
Ty, złota uroda letnich dni,
grudniowych mrozów srebrne łzy,
wiosenny bez, jesienny wiatr,
to przeznaczenie, to mój świat.
Ty,to żar i lód, i biel, i czerń,
nadziei błysk i w sercu cierń,
to każdy mój zmieniony dzień
w piekło lub raj.
Ty,radości skro, przyczyno łez,
wciąż myślę, jak to z tobą jest,
czy jeszcze sto i jedną twarz
ukrytą masz?
Bo gdy do szczętu zwątpię już,
przed czarnym jutrem kryjąc się jak tchórz,
gdy każdą, każdą z mych dróg skryje cień,
Ty wspomnisz te gwiazdy, co świeciły nam,
światu na przekór mnie odnajdziesz tam
i wyczarujesz znów nadziei dzień!
Ty, ktoś, kto mi wszystko przetrwać da
i poznać szczęścia smak do cna,
i razem powędrować na
dobre i na złe.
Ja, nie umiem żyć, gdy ciebie brak,
pragnę od świtu patrzeć jak
uśmiech przesyłasz mi spod rzęs
mojego życia sens to
Ty – Ty !
Prześlicznapanienka na huśtawce
leciutka jest jak wstążeczka latawca,
stanowi łakomych spojrzeń cel –
spódniczki czerń i dwóch pończoszek biel.
Tłum gapiów radzi jej:
„Hej, mała na dół złaź,
przecież z huśtawki tej
możesz na głowę spaść!”
Rady lecą przez park:
„Złaź, mała, złaź, bo skręcisz kark!”
Lecz prześliczna panienka na huśtawce
dotyka chmur jak biały pył z dmuchawca
i można by przysiąc, mówię wam,
że już na zawsze pozostanie tam.
Lecz tak nie będzie, bo
przyciągnie ziemia ją,
panienka będzie zła,
lecz w siódmym niebie – ja.
I panience powiem, że
„Daj mi dłoń, porywam cię,
zabawa będzie, ech,
i w beczce śmiechu śmiech
i w cyrku gwar, że hej…”
lecz to nie bierze jej…
Mówi mi: „Dziękuję, nie”,
na huśtawkę wrócić chce
i odtrąca zapał mój,
by robić buju-buj…
Prześliczna panienka na huśtawce
od rana wciąż buja na miejskiej trawce,
stanowi łakomych spojrzeń cel –
spódniczki czerń i dwóch pończoszek biel
Już pora bym się wściekł,
huśtawki wstrzymał bieg
i bym zapytał ją:
„Czy będziesz żoną mą?”
Potem na miłości znak
zabrzmi w głos podwójne TAK,
wykona w lot Pan Mer
wpis do odnośnych akt
i szampan strzeli, hej!
lecz to nie bierze jej…
Mówi mi: „Dziękuję, nie,
na huśtawkę wrócić chcę”
i jak kapryśny los moj
znów robi buju-buj…
Michał Bajor - Już widziałem jak Wojciech Młynarski
Rodzinny dom przed laty opuściłem
i z miasta, gdzie każdy każdego zna,
jak stałem, tak przed siebie wprost ruszyłem,
zdobywać świat – nieważne gdzie i jak.
Kazałem z forsy móc uszyć sobie
garnitur szyk – błękitny mody szał,
troskom śmiałem się w nos
i marzyłem, by los artystą być, artystą być mi dał...
Już widziałem jak
ludzie przed afiszem
przystawali i
powtarzali w głos:
„Patrzcie, to jest on!”
Już widziałem jak
portier ciężko dysząc,
powstrzymywał tłum,
który pragnąc mnie,
parł ze wszystkich stron....
Uwielbienia szmer
zmieniał bez ustanku
w ósmy świata cud
każde z moich słów,
każdą z ról i gaf.
Rosła ilość zer
na mym koncie w banku,
mogłem kupić fart,
nie czekając na
dobry losu traf...
Wojciech Młynarski Twój dzień czyta telegramów sto, jak choinka w czasie świąt iskierkami życzeń lśni. A ja z dala ten omijam kram, bo na temat życzeń mam swą teorię, która brzmi: Życzenia zbyt serdeczne i
zbyt liczne są jak złote ćmy, niczego więc nie życzę ci, oprócz miłości. Prócz paru chwil, gdy cały świat zyskuje styl, zyskuje ład i każdy cud przytrafia się najprościej. I kiedy mkną wśród zimnych gwiazd depesze twe z najdalszych miast, przybliża się najdalsza dal, zastyga czas. I tuli się do dłoni twej spokojny świt – bez myśli złej, niczego – prócz miłości tej, nie życzę ci. Odgadnij to, com dawno zgadł, jak blisko jest miłości świat, ach, dojrzyj go, jak orzech, co do stop twych padł. I niech ze snu przebudzą cię zmyślenia te, życzenia te i znów, co tchu, pokochaj,
a najlepiej mnie....
Widzę miasto w porze świąt, ogromne miasto,
Które choć na jedną noc oszaleć chce
I muzykę słyszę, co nie daje zasnąć,
Wzywa mnie, ze wszystkich stron otacza mnie.
W roztańczone, rozświetlone miasto wbiegam,
Patrzę, jakbym na świat patrzył pierwszy raz
I wtem twą prześliczną twarz tuż, tuż dostrzegam,
Ludzi tłum, szalony tłum porywa nas.
I tłumem unoszeni,
Przytuleni, zachwyceni, Roztańczeni, zaślubieni
W tłumie, ale sam na sam,
Złączeni chwilą tą
Nagły blask radości znamy,
Błogosławimy tłum cudowny,
Który dał szczęście nam!
A my przez tłum wybrani,
Omotani, kołysani,
Zadumani, zakochani,
Zasłuchani w serca głos,
Złączeni dłonią w dłoń,
Przez chwilę nie podejrzewamy,
że okrutne, smutne, złe plany
Ma dla nas los.
Jeszcze patrzę w oczy twe i jesteś blisko,
Jeszcze w uszach mam szalony gwar i szum,
Ale nagle cichnie śmiech i radość pryska,
Znikasz mi, porywa cię skłębiony tłum…
I tłumem rozdzieleni,
Zawiedzeni, przerażeni,
Unoszeni, zapatrzeni,
Zrozpaczeni, sił nam brak.
Czujemy żal i gniew,
Pytamy na dwóch krańcach świata,
Czemu okrutny tłum
Z nas dwojga dziś zadrwił tak?
A my przez tłum wybrani,
Omotani, kołysani,
Zadumani, zasłuchani,
Oszukani w chwili tej,
Zły przeklinamy tłum,
Co dał nam miłość, a po chwili
Skradł ją i żadne z nas
Już nigdy nie znajdzie jej…
Miał swą śpiewkę biedny Jaś
i gdy chciał w gościnę wpaść
doskonalił w głowie swej
proste słowa jej
Ale nigdy nie zanucił,
że świat mógłby piękny być,
lecz bez miłości nie ma nic,
bez niej nie ma nic!
Żył Jaśsobie z dnia na dzień,
wszystkie smutki ciskał w cień,
towarzystwo świetne miał,
na jedwabiach spał.
I nie przyszło mu do głowy,
że to wszystko śmieć i pic,
bo bez miłości nie ma nic,
bez niej nie ma nic!
Tworzył Jaś za rymem rym,
na salonach dzierżył prym,
ale opowiastka ta
drugą stronę ma:
nie umiała żadna dama
romantycznie o nim śnić,
bo bez miłości nie ma nic,
bez niej nie ma nic!
I tak żył Jaś biedny, bo
nigdy nikt nie kochał go,
szczęścia chciał, nie umiał zaś
na tę prawdę wpaść,
że samotny, niekochany
idziesz w świat jak bierny widz,
bo bez miłości nie ma nic,
bez niej nie ma nic!
Młodzi ludzie, spójrzcie w świat,
pijcie swe dwadzieścia lat,
takie lata ma się raz
i przypomnieć czas –
nie oglądaj się na Jasia,
damę swą w ramiona chwyć,
bo bez miłości nie ma nic,
bez niej nie ma nic!
To już puenta, w puencie zaś
zmienia śpiewkę biedny Jaś
i ogniście wzywa nas –
KOCHAĆ CZAS!
Czekanie na blaski co sfrunie z gwiazd
I rozjaśni świat w marny czas
Na to by gorzki jak sól wczorajszy zniknął ból.
Czekanie na świt , wzdychanie w noc
B y nagle się zły odmienił los
Zostawiam to innym , bo czekanie moje to...
Czekanie me to ty , kochanie me to ty
Nie sposób abym ślad Twój zgubić mógł,
Choć tak wiele świat w krąg poplątał dróg.
Czekanie me to ty , mą nadzieja ty
Na cudowności dnia i ciszę snu
Na miłość aż do utraty tchu...
A gdy życie mnie pognębić chce
Ja wciąż wierzę ,że nie przegram , nie
I czekam na wielki fart , na kilka niezłych kart
I wyzywam los wciąż , co dnia
Powiedzcie czy żyć wspanialej się da
Niż szczęścia odkrywać smak
W czekaniu myśląc tak...
Michel Legrand - Summer of '42, Michal Bajor - Lato 42
Wojciech Młynarski
Ten letni sad
W sukience z mgły Ten letni wiatr
To byłaś ty
Na piasku ślad
I latasmak
To byłaś ty
W te lata dni
Słoneczna tak
Nie trwożył nas
Przestrachu mrok
Że to 42. rok
Że płonie świat
Że wojna trwa
Ale miłość ta
Jest od wojny silniejsza
Drogę zna
Wierna, najgorętsza
Nowe role
Zna zgubiony ślad
Aż minął czas
Sierpniowych nut
I prysnął cud
Nasz letni cud.
Jesieni czas
Zamieszkał w nas
I chłód
To lekcja jest
I nie ma co
Pokornie czas
Odrobić ją
Że szczęście w nas
Ma zawsze kres
I choć w dłoni swej
Czuję ciepło twej dłoni
W drogi dwie
Mnie i ciebie pogoni
Świat zazdrosny
Bezlitosny tak
Że mija czas
Sierpniowych nut
I pryska cud
Nasz letni cud
Jesieni czas
Zamieszka w nas
I chłód Summer of '42 - Lato roku 1942
Jeśli nie istniałabyś, to wiem, że też nie istniałbym patrząc jak smutny dzień, szary dzień do mych myśli składa rym. Gdybyś nie istniała ty, czy myśli me rzeźbiłyby miłość z wiatru i mgły, a ma dłoń dotyk tych cudownych dni czy pamiętałaby? Jeśli nie istniałabyś, dla kogo smutki szłyby w cień? Czy dla tych, których twarz, uśmiech, szept zapominam z dnia na dzień? Gdybyś nie istniała ty lub wędrowała, Bóg wie gdzie, To bym gnał śladem twym jak twój cień, by wytańczyć słowa te: „Ach dojrzyj, ogrzej mnie”. Jeśli nie istniałabyś, dla kogo wtedy istniałbym? Przy kim bym się uśmiechał co świt i pomilczał zmierzchem złym? Jeśli nie istniałabyś, czy mogłyby pytania te: „Dokąd iść, po co żyć?” zmienić się w proste słowa: „Kocham cię na dobre i na złe”.
Gdzieś w Paryżu mieście jest Małe, nocne bistro, Gdzie z napojów pija się Tylko wódkę czystą. Zaś Francuzi - bracia tam, Kiedy chandrę czują, Powtarzają słowa dwa, Język wyłamując: Eh, raz, isczo raz, Eh, raz, ischo raz, Isczo mnoga, mnoga raz! Stary romans można tu Kupić za trzy franki, Potem sensu jego słów Szukaj na dnie szklanki.
I jest taka dziwna moc W skrzypcach u Cygana, Że sam nie wiesz, kiedy noc Zbliża się do rana... Widzisz gdzieś daleko stąd W poświacie księżyca Tłum niedźwiedzi białych, co Chodzi po ulicach. Kapitalizm skoro świt Jest już nie tak szary, Kiedy Francuz wspomni rytm Cygańskiej gitary.
Niechaj wzrusza się do łez, Kto ma słabą głowę - Romans wprawdzie stary jest, Ale franki nowe! Dzisiaj i każdego dnia W bistrze za operą Sztuczny Cygan czeka na Prawdziwych frajerów!